Fredem Hoylem, który zdobył światową sławę dzięki badaniom w dzie-
dzinie astronomu - reprezentuje pogląd, że powstanie życia w prazupie
nie było sprawą przypadku, lecz że jego struktura biologiczna została
przeobrażona pod wpływem genów pochodzących z Kosmosu. Francis
Crick - laureat Nagrody Nobla z 1962 roku, którą otrzymał za
odkrycie DNA, materialnego nośnika informacji genetycznych - zdzi-
wił (przestraszył?) kręgi fachowców przedstawieniem teorii sterowanej
panspermu, wedle której nieznana cywilizacja na wysokim stopniu
rozwoju wysłała na Ziemię przed miliardami lat w głowicy bez-
załogowego statku kosmicznego mikroorganizmy, które miały się
rozmnożyć w pramorzu.
Problemy z identyfkacją
W ciemnościach "nic się nie poruszało ani nie przesuwało, ani nie
wydawało dźwięku na niebie", w morzu ciszy i czerni poruszali się tylko
stwórcy schowani "pod piórami zielonymi i błękitnymi". "Tylko
Stwórca, Twórca, Tepeu, Gucumatz, Rodzice znajdowali się w wodzie
otoczeni jasnością."
Imię dwoistej postaci Tepeu Gucumatz to tylko inna wesja imienia
Kukulcan, której używano na Jukatanie, tożsama z wersją imienia
azteckiego księcia-kapłana Quetzalcoatla, wypędzonego z Tollan,
a czczonego jak boga. Pomijając to niektórzy specjaliści wywodzą
błękitny kolor jego odzienia od barwnych piór ptaka quetzala. Abbe
Brasseur wyjaśnia w swoim przekładzie: "Słowo rax zarówno w języku
quiche, jak i cakchiquel stosowano na oznaczenie koloru błękitnego
i zielonego."
[Cakchiquelowie - lud z Gwatemali należący do grupy Majów]
Nieważne, czy były błękitne, czy zielone - piór quetzala nie można
było pomylić z błękitnym ubraniem, bo w okresie stworzenia ptaków
jeszcze nie było. Kronikarz Majów wymienia kolorowe pióra po to, żeby
z kojarzącym się natychmiast ptakiem quetzalem dać wyobrażenie
o barwach ubrań, jakie mieli na sobie nieznani przybysze, kiedy bardzo
dawno temu wyłonili się z ciemności.
W błękitnych ubraniach przybyli z niemej czerni Wszechświata. Nic
nowego. Niezliczone mity, na przykład z wysp mórz południowych,
choćby z Kiribati, twierdzą zgodnie, że owe istoty nie były ani
zwierzętami, ani szamanami - czyli osobami kultowymi, które próbują
nawiązywać kontakty z duchami bądź duszami zmarłych - nawet jeśli
ich zdolności porównywano ze zdolnościami zwierząt.
Nie, w tym przypadku chodzi o "mędrców, wielkich myślicieli"
których określano mianem "Serca Nieba". Brasseur twierdzi w swoim
przekładzie wyraźnie, że trzej prabogowie, których "nazywano pioru-
nem, błyskawicą i prędkością", zstąpili z nieba razem z bogiem
o dwoistej postaci Tepeu Gucumatzem.
W tym miejscu muszę prędko zająć stanowisko wobec inwektyw,
jakimi obrzucili mnie etnografowie, a nawet - jakie to koleżeńskie
- psycholodzy. Miałem bowiem niegdyś czelność zinterpretować
"piorun" i "błyskawicę" nie tak, jak dopuszcza to przenajświętszy
kanon uniwersyteckich katedr. Twierdzą one mianowicie, że są to
zjawiska na wskroś naturalne, a ludzie prymitywni, nie potrafiący
zrozumieć przyczyn tajemniczych grzmotów i błysków z nieba, na-
dawali im znamiona boskości.
Nie trzeba mnie przekonywać, że religie przyrody istnieją. Odważę się
jednak zadać następujące pytanie: Czy zjawiska przyrody potrafią
mówić? A to zdarza się w starych legendach. Czy nadają prawa, uczą
ludzi? Co za zjawisko przyrody dało Mojżeszowi dziesięcioro przyka-
zań? Czy to grzmoty i błyskawice podyktowały prorokowi Henochowi
całe fragmenty jego fenomenalnej księgi astronomicznej ? Czy pradawni
Majowie zwracali się do zjawisk przyrody, kiedy określali je mianem
"mędrców, wielkich myślicieli"? Czy to błyskawica, piorun i prędkość
postanowiły niegdyś w trakcie tajemnej narady stworzyć pierwszego
człowieka ?
Można jeszcze zrozumieć, że interpretatorom minionych generacji nie
przyszło na myśl inne wyjaśnienie tych faktów - niestety ich opinie
przedostały się do czasopism fachowych i utrudniły adeptom nauki
spojrzenie z nowej perspektywy. Czuję się, jak gdyby próbowano mi
wygładzić zwoje kory mózgowej, kiedy pod koniec naszego stulecia,
z pozoru tak nowoczesnego, postępuje się nadal tak, jakby na wyjaś-
nienie sensu mitów o stworzeniu nie istniały rozsądniejsze metody niż
wymyślanie "religii przyrody". Upieranie się przy takiej interpretacji
jest tylko wynikiem obaw, że włączenie do akademickiego modelu
świata tezy o wizycie istot pozaziemskich na Ziemi doprowadzi do
zawalenia cały gmach nauki. "Przyznać się do pomyłki to przecież
nic innego, jak przyznać się, że dziś jest się mądrzejszym niż wczo-
raj" - stwierdził kiedyś nie bez racji Johann Caspar Lavater
(1742-1801). Jaśnie oświeceni panowie naukowcy nie będą musieli się
wstydzić, jeśli porzucą w końcu swój przestarzały i niespójny obraz
świata.
Zadziwiające eksperymenty
Po kilku nieudanych eksperymentach bogom z Popol Iluh udało się
stworzyć człowieka, który oczywiście miał jeszcze bardzo niewiele
wspólnego z naszym wyobrażeniem o Homo sapiens. Przekaz świadczy
o tym, że w eksperymentach, w których chodziło o stworzenie pierw-
szego człowieka, na pewno nie stosowano ziemskiego aktu zapłod-
nienia:
"Oto imiona pierwszych ludzi, którzy zostali stworzeni i utworzeni:
pierwszym człowiekiem był Balam-Quitze, drugim Balam-Acab,
trzecim Mahucutah i czwartym Iqui-Balam. Takie są imiona naszych
pierwszych matek i ojców. Mówi się, że oni zostali tylko stworzeni
i utworzeni, nie mieli matki, nie mieli ojca. Nazywano ich tylko
mężami. Nie zrodzili się z kobiety, nie zostali spłodzeni przez Stwórcę
i Twórcę, przez Rodziców. Jedynie mocą nadprzyrodzoną, za sprawą
czarów, zostali stworzeni i utworzeni przez Stwórcę i Twórcę,
Rodziców Tepeu i Gucumatza."
Jak w większości relacji o stworzeniu także w tej legendzie do aktu
powstania rodzaju ludzkiego mieszają się bogowie. Ale produkt stwo-
rzenia był zbyt udany - mógł się stać w końcu niebezpieczny dla
stwórców:
"Zostali obdarzeni rozumem; spojrzeli i natychmiast wzrok ich
sięgnął daleko, zdołali ujrzeć, zdołali poznać wszystko, co istnieje na
świecie. Kiedy patrzyli, w jednej chwili widzieli wszystko, co ich
otaczało, i oglądali wokół siebie sklepienie niebieskie i okrągłe oblicze
ziemi. Widzieli wszystkie rzeczy zakryte [odległością], bez potrzeby
ruszania się z miejsca; natychmiast widzieli świat i jednakowo dobrze
z miejsca, gdzie się znajdowali, widzieli go."
To, że wytwory mogły stać się równe stwórcom, a nawet od nich
mądrzejsze, nie podobało się "Rodzicom", prędko więc ograniczyli
nadzwyczajne możliwości swoich tworów:
"Wówczas Serce Nieba cisnął im oparem w oczy, które zamgliły się
jak powierzchnia lustra, gdy na nie chuchnąć. Oczy ich zaćmiły się
i mogli widziećjedynie to, co było blisko, tylko to było dla nichjasne.
W taki oto sposób zostały zniszczone mądrość i wszelka wiedza
owych czterech ludzi, którzy są źródłem i początkiem [rasy quiche].
Tak zostali stworzeni i utworzeni nasi dziadkowie, nasi ojcowie, za
sprawą Serca Nieba, Serca Ziemi."
Mojej hipotezy dotyczącej powstania Homo sapiens nie da się
sformułować krócej: "Z Serca Nieba, z Serca Ziemi" - były to bowiem
hybrydy o ziemskiej materii ciała i pozaziemskim rozumie.
W Popol Vuh można znaleźć zadziwiające stwierdzenia:
"Byli tam wówczas w wielkiej ilości ludzie czarni i łudzie biali, ludzie
różnych radzajów, ludzie różnych języków, które wprawiały w po-
dziw, gdy się ich słuchało."
W innym przekładzie tekst ten brzmi bardzo podobnie:
"I żyli tamże w błogości ludzie o ciemnej i jasnej barwie skóry.
Przyjemnie wyglądali owi ludzie, przyjemny był ich język, uważne ich
ucho." [6]
Ten fragmentjest znamienny przede wszystkim dlatego, że praprzod-
kowie Majów nie mogli mieć pojęcia o istnieniu ludzi białej i czarnej
barwie skóry. Ameryki Środkowej jeszcze nie odkryto, kiedy po-
wstawała księga Popol Vuh !
Godna uwagi jest też informacja, że na początku wszyscy mówili
jednym językiem, zanim - jak w Biblii podczas budowy Wieży Babel
- zaczęto mówić "różnymi językami". Jaki język mógł być początkowo
wspólnym językiem wszystkich ludzi? Przed pojawieniem się istot
pozaziemskich życie hominidów było tępą wegetacją. Dopiero po
zastosowaniu świadomej, sztucznej mutacji hominidy uzyskały umiejęt-
ność uczenia się, pierwszym zaś językiem, jakim mówiły wszystkie
narody, był język "bogów".
Ślady pobytu
Podobnie jak inne mity religijne, również Popol Iiuh informuje
o wybrańcach, którzy zniknęłi w niebie. To samo, co w Biblii przytrafiło
się Henochowi i Eliaszowi, przeżyli również w prastarym świecie Majów
niektórzy wybrańcy:
"W ten więc sposób pożegnali się i natychmiast zniknęli tam, na
szczycie góry Hacawitz. Nie zostali pogrzebani przez swoje żony ani
przez swych synów, gdyż nie widziano, w co się przemienili, gdy
zniknęli."
"Zniknęli" - co wcale nie znaczy, że wynieśli się cichaczem,
pozostawili bowiem po sobie bardzo dziwne ślady - przypomnienie dla
tych, co będą żyli w przyszłych tysiącleciach, ostrzeżenie przed manią
wielkości, że łudzie są koroną stworzenia, i żeby nie sądziłi, iż nie ma od
nich nic wspanialszego:
"[...] Potem pozostawił Balam-Quitze znak swego istnienia: - To
będzie pamiątka, którą wam zostawiam. To będzie wasza potęga.
Żegnam się pełen smutku - dodał. Wtedy zostawił znak swego
istnienia, Pizom-Gagał, tak nazywany, którego zawartość była
niewidoczna, była bowiem zawinięta i nie mogła zostać rozwinięta;
nie można było dostrzec szwu, gdyż nikt nie widział, kiedy została
zawinięta."
Cóż jednak znajdowało się w pakunku zwanym Pizom-Gagał?
Wolfgang Cordan [7] twierdzi, że określenie to w języku quiche zna-
czyło "Nikt nie wiedział, co to jest". Opierając się na temacie tego
wyrazu Cordan wysuwa przypuszczenie, że chodziło zapewne o jakiś
szczególny kamień, który Majowie czciłi i którego się zarazem oba-
wiali. Nikt przecież nie będzie się bał zwykłych kamieni. Dlaczego
bano się właśnie tego?
Mimo woli przychodzi mi na myśl Kaaba, świętość mahometan
znajdująca się w Mekce - wyznaczonej przez proroka Mahometa na cel
pielgrzymek. W południowo-wschodnim kącie pustego pomieszczenia
pozbawionego okien znajduje się ów Czarny Kamień - obiekt czci,
dotykany i całowany przez pielgrzymów. Podobno przyniósł go niegdyś
na Ziemię archanioł Gabriel. Również Arkę Przymierza uważam za ślad
pobytu istot pozaziemskich na naszym globie, co próbowałem udowod-
nić śledząc dokładnie losy tej rełikwi na podstawie wszystkich za-
chowanych dokumentów. [9] Przez analogię przychodzi mi na myśl
tajemnicze metalowe zwierciadło, które królowa słońca Amaterasu
przesłała w roku 660 prz. Chr. legendarnemu założycielowi cesarstwa
japońskiego, Jimmu Tenno. Podobnie jak mahometanie do Mekki, tak
samo miliony Japończyków pielgrzymują do miasta Ise na wyspie
Honsiu, gdzie w Naiku, najświętszym miejscu świątyni, oddają cześć
Świętemu Zwierciadłu, uważanemu za najdroższy klejnot cesarstwa.
Zwierciadło jest owinięte troskliwie wieloma warstwami materii i nikt
z żyjących nie poważył się po dziś dzień otworzyć tego cudownego
pakunku.
Moi krytycy żądają uparcie, abym przedstawił niezbite dowody, które
uzasadniłyby w ich oczach moje hipotezy. O ile to mogę jeszcze
zrozumieć, o tyle zupełnie nie potrafię pojąć, dłaczego w naszym tak
oświeconym stu?eciu nadal nie można zbadać Czarnego Kamienia
z Mekki, Świętego Zwierciadła z Ise oraz pozostałości po Arce
Przymierza (znajdujących się prawie na pewno w podziemiach Bazyliki
Najświętszej Maru Panny w Aksum w Etiopii). Wszystkie te przedmioty
muszą mieć jakieś zadziwiające pozaziemskie cechy, inaczej nie przycią-
gałyby ludzi od ponad 2500 lat (Japonia!).
Czy religie strzegą klucza do zrozumienia historu Ziemi? A może go
ukrywają? Już czas, aby nie raniąc niczyich uczuć rełigijnych poddać
badaniom wymienione - i jeszcze kilka innych - tajemnicze przed-
mioty. Na razie pocieszam się słowami Giovanniego Guareschi'ego
(1908-I968) autora Don Camilla i Peppony, który napisał: "Krytyk to
kura, która gdacze, gdy inne znoszą jaja!"
Kroniki i księgi prorocze
Już mówiłem, że do trzech grup źródeł, które cudem przetrwały żądzę
niszczenia, jaką pałał biskup Diego de Landa, należą między innymi
Ksiggi Chilam Balam, w których zebrano i spisano grafią łacińską
w języku dawnych mieszkańców Jukatanu, tak zwanym mayathan,
przekazy historyczne i proroctwa.
"Chilam" znaczy "prorok", "wieszcz" albo "tłumacz bogów".
"Balam" znaczy "jaguar". Istnieje 17 Ksiąg Chilam Balam. Odróżnia się
je od siebie opatrując nazwą miejsca, w którym były przechowywane. Są
więc Księgi Chilam Bulam z Mani, z Balam, z Chumayel, z Ixil, z
Tekax etc.
Dokumenty te datuje się na XVI- XVIII w. po Chr. Bezpośrednią
przyczyną ich powstania było to, że lud mieszkający w odległych wsiach
domagał się od kapłanów informacji o swojej przeszłości, a od
proroków przepowiadania przyszłości. W trakcie zgromadzeń rytual-
nych odczytywano fragmenty ksiąg niezwykle poważanych przez Ma-
jów. Nawet w naszym stuleciu używano kolejnych kopu tych świętych
przekazów - był to jakby rodzaj samizdatu.
Księgi Chilam Balam, zebrane przez wielu kapłanów, spisane przez
wielu pisarzy, często nie rozumiane, zawierające błędne dane, będące
mieszaniną historii i proroctw, upstrzone błędami pisowni, były lekturą
bardzo trudną. Stworzenie Ziemi odbywa się w czasie, gdy historia już
się toczy - o narodzinach boga stworzenia mówi się w związku
z późniejszym pożarem ogarniającym świat. Tak to już jest z samiz-
datami, powstającymi potajemnie w mrokach historii, a do tego pod
okiem obcej władzy.
O stworzeniu Ziemi czytamy w Ksigdze Chilam Balam z Chumayel:
"Oto historia świata, jak spisano ją w pradawnych epokach, bo nie
minąłjeszcze czas sporządzania takich ksiąg... niech więc ludzie Maja
wiedzą, jak narodzili się w tym kraju... Stało się to w katun I I ahau
[data], gdy objawił się Ah Mucencab [bóg, który zstąpił na Ziemię].
Było to wówczas, gdy ogień spadł z nieba, potem opadła lina, a wraz
z nią skały i drzewa..."
Następnie Ah Mucencab, bóg zstępujący na Ziemię, zniszczył insyg-
nia władzy trzynastu bogów kosmosu Majów. Niebo runęło i podpaliło
ziemię. Nadszedł kres pierwszej epoki. Dla Majów wszystko miało
przebieg cykliczny, wkrótce więc powstała nowa ludzkość, potem
kolejna, aż po holocaust, jakiego dopuścili się Hiszpanie. Zdaje się, że
proroctwo to sięga do naszych czasów:
"Krąg będzie na niebie, Ziemia zapłonie. Kauil będzie wyniesiony,
[Kauil - jeden z bogów, najprawdopodobniej chodzi w tym przypadku o boga
kukurydzy.]
będzie on wyniesiony z początkiem czasu, który ma nadejść. Pożar
będzie na ziemi w ten katun [data]."
Ralph L. Roys, który w 1933 roku przełożył z mayathan na angielski
Księgę Chilam Balam z Chumayel [11], robi następujący przypis na
temat powyższego fragmentu:
"Przypominają się nam proroctwa, zwiastujące przybycie hiszpań-
skich najeźdźców - na niebie pojawiał się ognisty płomień, który
świecił od północy do wschodu słońca... a potem znikał."
O ile Księgi Chilam Balam są tak ważne wśród rzadkich źródeł,
ponieważ nawiązują częściowo do prawdziwych dokumentów Majów,
o tyle wypowiedzi zawarte w Kodeksie Chimalpopoca są nieporównanie
zrozumialsze. Pracowity abbe Brasseur odkrył owe teksty w trakcie
namiętnych poszukiwań staroamerykańskich łegend. Brasseur, geniusz
językowy, również języka Azteków nauczył się na tyle, że zdołał
wyłuskać z rękopisu kronikę azteckiej dynastii Ixtlixóchitl [12]. Swoje-
mu znalezisku nadał imię człowieka, który nauczył go języka Azteków
- Chimalpopoca Galicia.
Według kodeksu - po stworzeniu nieba i ziemi przez bogów - opadł
"ognisty świder. Tezcatlipoca rzucił w dół płonący kawałek drewna
i zapałił nim niebo". Gdy to uczynił, bogowie poczęli rozważać kwestię,
który z nich w przyszłości zamieszka na Ziemi:
"Z troską rozważali to: owa z gwiezdną szatą, ów bogaty gwiazdami,
pani w wodzie, ten, który nawiedza ludzi, ta, która udeptuje Ziemię,
ten, który rzuca wylęg, Quetzalcoatl."
Wydaje się, że Quetzalcoatl był wszechobecny.
Kodeks Chimalpopoca twierdzi, że zaistniały nie tylko cztery akty
stworzenia świata, lecz również cztery słońca, i dopiero w piątej epoce
widzialne stało się słońce, które widzimy dzisiaj - jest to równie
zadziwiające jak stwierdzenie:
"W piątej epoce, o czym wiedzieli starzy ludzie... wówczas stworzona
została Ziemia, niebo... podobnie jak cztery rodzaje mieszkańców
Ziemi..."
To stworzenie Ziemi miało podobno miejsce w 1 roku Królika - dla
nas oznaczałoby to 726 rok po Chr. - data mało ważna, ale być może
kronika aztecka zaczynała się dopiero od 726 roku. To zresztą
nieistotne, kiedy się zaczynała - na jakiej jednak podstawie Aztecy
opierali swoje twierdzenie o istnieniu "czterech rodzajów mieszkańców
Ziemi" ?
Kiedy Słońce było w cieniu
Dramatycznie opisano w kodeksie upiorny pożar świata oraz słońce,
które zgasło, a wszystko spowiła czerń niesamowitej nocy:
"Stworzono drugie słońce. Jego dziennym znakiem były cztery
jaguary. Zwie się ono Słońcem Jaguara. Wówczas zdarzyło się, że
niebo runęło, że słońce nie podążało swoją drogą. Dopiero jest
południe, zaraz po nim nastaje noc!"
Zdarzyło się to podobno w epoce drugiego słońca. Pod znakiem
trzeciego słońca niepojęty, śmiertelny spektakl przeobraził się w kata-
strofę:
"Zwie się ono Słońcem Ognistego Deszczu. W tej epoce z nieba spadał
ogień paląc mieszkańców. A wraz z nim spadały kamieniste piaski.
Starcy powiadają, że wówczas rozsypały się kamieniste piaski, które
widzimy teraz, i spiętrzały się w pęcherzowate lawy andezytowe,
[Andezyt - magmowa skała wylewna.]
wówczas pojawiły się różne czerwonawe skały."
Na pewno chodziło w tym przypadku o zjawisko znacznie poważniej-
sze i mające znacznie większy zasięg niż "zwykłe" zaćmienie Słońca
- bo przecież zaćmienia Słońca były znane zarówno Majom, jak
i Aztekom, nawet w Kodeksie Drezdeńskim znajdują się tabele zaćmień
zawierające dokładne dane na ten temat.
Zdumiewający jest również fakt, że Kodeks Chimalpopoca mówi
o olbrzymach w epoce drugiego słońca. Pozdrawiali się oni podobno
zawołaniem "Nie spadnij!", bo kto spadł, gubił się w ciemnościach.
Zaćmienie Słońca trwa zazwyczaj kilka minut, lecz nawet wtedy jest
dość jasno, żeby zobaczyć, gdzie stawia się nogi. Olbrzymy, o których
wspomina kodeks, pojawiają się w wielu mitach - w niektórych
rejonach naszego globu badacze odkryli nawet ślady ich potężnych stóp
odciśnięte w skałach osadowych.
Całkowitego zaćmienia nie da się również wyjaśnić wielkim wybu-
chem wulkanu i wiążącymi się z tym zjawiskami: deszczem ognia
i piasku - niezależnie od tego, czyjest to zdarzenie lokalne czy obejmuje
większe obszary. Deszcze ognia połączone z całkowitym zaćmieniem
(a może brakiem?) Słońca i powodziami zauważono by bez wątpienia
na całym świecie.
Wygodnejest wprawdzie rozsądnie brzmiące tłumaczenie, że fenome-
ny zostały wywołane przez wstrząsy sejsmiczne, lecz po dokładniejszym
przeanalizowaniu okazuje się zbyt proste, a nawet sprawia wrażenia
kuglarskiej sztuczki, pozwalającej ominąć zagadkę problemu. Nadal
niemożliwe jest całościowe ogarnięcie tego zagadnienia: kataklizm
mianowicie przedstawiono nie tylko w azteckim kodeksie! Musiał być
zjawiskiem globalnym, bo opisy tego rodzaju - zbliżone w treści,
a nawet w szczegółach - można znaleźć w wielu legendach ludów
różnych regionów naszego globu.
Jeżeli założymy, że była to eksplozja którejś z planet Układu
Słonecznego, wówczas kataklizm miałby istotnie zasięg ogólnoświato-
wy. Słońce uległoby całkowitemu zaćmieniu trwającemu nie godziny,
lecz miesiące bądź lata -jak piszą o tym stare kroniki. Pył kosmiczny
rozprzestrzţniłby się w całym Układzie Słonecznym, rozżarzone szczą-
tki ciała niebieskiego uderzałyby w Ziemię, pozostając na jej powierz-
chni jako "czerwonawe" skały. Rozgrzane do białości pociski roz-
dzierałyby cienką, delikatną powłokę naszej planety, wstrząsając jej
jądrem - a byłoby to nie tylko wynikiem ostrzahi z Kosmosu, lecz
również przesunięć sił ciężkości w obrębie całego Układu Słonecznego.
Wybuchająca i rozpadająca się planeta pozbawiłaby dotychczasowej
równowagi niezwykle skomplikowaną strukturę orbit pozostałych
planet - na Ziemi spowodowałoby to powodzie, Słońce uległoby
zaćmieniu (albo by było nieobecne?), spadałyby ogniste deszcze. Byłoby
jak w legendach: mieszkańcy Ziemi odnosiliby wrażenie, że niebo
płonie, że runie na nich za chwilę. Szalałyby żywioły: morze zalewałoby
całe połacie lądu, orkany pędziłyby masy wody, wybuchałyby wulkany,
a ich żar gasłby we wrzącej, wzburzonej pianie wodnej - byłoby
dokładnie tak, jak to relacjonują podania.
Ogień spadł z nieba, słońce zgasło, ludzie, którym udało się przeżyć,
błąkali się bez celu, unosząc na barkach wizerunki bogów i szukając
ochrony przed rozszalałym żywiołem. Coraz więcej Indian bliskich
śmierci głodowej docierało na wierzchołek góry Hacawitz - która
nazywa się też "miejscem odpoczynku". Zmarznięci trwali w mrokach
nie kończącej się nocy obok wizerunków swoich bogów:
"[...] Nie spali, stali i wielka była tęsknota ich serc i trzewi za
jutrzenką
i świtem. Tam również odczuwali bojaźń, ogarnął ich wielki smutek,
wielka udręka i zostali przygnieceni bólem. [...] - Ach, przybyliśmy
bez radości! Gdybyśmy mogli choć zobaczyć narodziny słońca! Cóż
teraz poczniemy? [...) - mówili rozmawiając ze sobą pośród smutku
i strapienia, i głosem pełnym skargi. Mówili, ale nie gasła tęsknota ich
serc, by ujrzeć nadejście jutrzenki [...]."
Panowie naukowcy wolą twierdzić, że plemiona indiańskie zebrały się
na górze Hacawitz co najwyżej w oczekiwaniu wschodu Wenus, którą
czcili. Panowie ci jednak celowo nie chcą dostrzec, że Popol Vuh
odróżnia Wenus od Słońca. Stojąc w trwożliwym wyczekiwaniu ludzie
ujrzeli, że gdzieś w otchłaniach Kosmosu, wśród nocy rozbłysła Wenus
- ucieszyli się, że widzą wreszcie słabiutki blask światła na niebie.
Zaczęli śpiewać i tańczyć, a na cześć bogów zapalili kadzidło z wonnej
żywicy:
"[...] Potem zapłakali, gdyż nie widzieli i nie oglądali jeszcze narodzin
słońca. I zaraz wzeszło słońce. Uradowały się zwierzęta małe i duże
|