Biały Niedźwiedź opowiada o mieście Palatquapi ("Czerwona Zie-
mia"), które jego przodkowie wznieśli w Ameryce Środkowej - było
ono uważane za centrum nauki. Żaden Hopi "nigdy nie zapomni
Palatquapi", nieważne, do jakiego należy szczepu, owo miasto bowiem
wryło im się bardzo głęboko w pamięć. W Palatquapi stał trzypiętrowy
budynek służący wyłącznie nauce. Budowano go stopniowo, każdy
kolejny poziom odpowiadał wyższemu poziomowi wiedzy: im wyżej
wznosiła się świątynia nauki, tym mniej Indian mogło tam dotrzeć.
Na parterze młodzi Indianie uczyli się historii swojego ludu, na
pierwszym piętrze wykładano nauki przyrodnicze - łącznie z budową
pierwiastków (chemia!). Rozwijano intelekt, rozbudzano umiejętność
obserwacji, ugruntowywano umiejętność rozumienia harmonii wszel-
kich form życia w przyrodzie. Biały Niedźwiedź:
"Dlatego Indianie Hopi śpiewają podczas swoich uroczystości ob-
rzędowych pieśni wychwalające przyrodę, która nas otacza, wy-
chwalające wszystkie żywioły. Robią to na cześć wielkiej potęgi
boskiej istoty."
Jeszcze wyżej, na trzecim piętrze, gdzie nauka była znacznie trudniej-
sza, a liczba studentów mniejsza, wykładano astronomię. Biały Nie-
dźwiedź:
"Nauka zawierała inforznacje o szczegółach budowy Układu Słonecz-
nego. Wiedziano, że Ziemia jest okrągła, że na powierzchni Marsa
leży drobniutki piasek, że na Wenus, Marsie i Jowiszu nie istnieje
życie."
Cóż to za wspaniały staroindiański system oświatowy, który nie
hołdował tendencji do zacierania różnic między uczniami!
Kim byli wykładowcy, jak doszli do takiej wiedzy?
Biały Niedźwiedź stwierdza krótko: - Wykłady prowadzili Kaczy-
nowie!
Ostatnio nauka wzbogaciła się o nową dziedzinę. Jest nią archeoast-
ronomia, zajmująca się badaniem wiedzy astronomicznej ludów staro-
żytności. Może ona doprowadzić archeologów - o ile nie będą mieli
klapek na oczach - do nadzwyczajnych odkryć.
Profesor Anthony F. Aveni z Uniwersytetu Colgate w Hamilton (stan
Nowy Jork) złości się na mnie we wstępie do swojej cholernie mądrej
książki, pisząc między innymi, że ponieważ istnieją ludzie, którzy
twierdzą, iż wiedza naszych przodków powstała pod wpływem istot
pozaziemskich, to jednym z jego celów jest udowodnienie, że ludy
Mezoameryki - żyjące na obszarze, na którym rozwijały się kiedyś
wysokie kultury Majów i Meksyku - podlegały prawom całkowicie
"logicznego i ewolucyjnego rozwoju". [22]
"Granice między arogancją a ignorancją są bardzo płynne" - zauwa-
żył Alfred Polgar (1875-1955), mistrz ostrej ironii.
Archeoastronomia - nowa dziedzina nauki, która zaczyna od-
krywać nieznane lądy - byłaby od razu nauką skończoną, gdyby
zignorowała fakt, że właśnie przekazy ludów Mezoameryki zawierają
niezwykle istotne informacje. Program profesora natomiast polega na
negowaniu tych informacji. Aveni może mnie spokojnie brać na muszkę.
Wiem, że nie traf, bo to nie ja - słowo honoru! - wpisałem do mitów
informacje o wizytach "bogów" z Kosmosu. Aveni jednak wątpi
w wiarygodność prehistorii Indian, w najważniejsze źródła, bez któ-
rych dziedzina nauki, którą reprezentuje, w żadnym razie nie może się
obyć.
Przysięgam! Nie znałem osobiście ani proroka Henocha, ani Eliasza,
droga Gilgamesza nie skrzyżowała się z moją, nie pracowałem ani nad
szkicami do Starego Testamentu, ani nie spisywałem Popol liuh, nie
przystąpiłem również do szczepu Kojotów z zachwytu nad opowieś-
ciami czcigodnego Białego Niedźwiedzia. Mimo wszystko jednak Aveni
pozbawia podstaw swoje ważne, a nawet bardzo poważne zadanie
badawcze, kiedy wymazuje grubą gumką bogów starożytności ze
świętych kronik - choć znajdowali się tam od tysiącleci. Pozostaje
tylko mieć nadzieję, że nowoczesnymi badaniami w tej dziedzinie zajmie
się osoba obdarzona skromnością uczonych-kapłanów starożytności.
Byłoby to bardzo wskazane ze względu na szacunek, jaki żywili oni
wobec bogów - w podzięce za wiedzę, którą ich obdarzyli przybysze
z Kosmosu.
"Ludzie wpadają w dziwny szał radości - pisze Erwin Chargaff
- kiedy dowiadują się, że pochodzą od małpy. Dotychczas wierzyli, że
zostali stworzeni przez Boga." [1]
Pan Aveni na pewno wie, że jego słynni koledzy zajmujący się teorią
ewolucji, czyli darwinowską nauką o pochodzeniu gatunków, od-
czuwają nieobecność brakującego ogniwa - missing link. Teoria
ewolucji wyjaśnia (prawie) wszystko - poza tym, jak hominidy stały się
inteligentne. Od dawna nie tylko ja jestem reprezentantem hipotezy, że
w tej przemianie brały udział siły pozaziemskie.
Na ile prawdziwa jest opowieść
Białego Niedźwiedzia?
Biały Niedźwiedź opowiada, że Indianie żyli w Palatquapi setki lat
- dopóki eksplozja demograficzna nie zmusiła ich do szukania nowych
siedlisk. Spowodowało to rozluźnienie więzi z Palatquapi, bo nowe
wspólnoty chciały się uniezależnić od centrum. Kaczynowie opuścili
miasto, ich czysta nauka ulegała rozwadnianiu tym bardziej, im bardziej
Indianie zapominali o tych, którzy pomogli im osiągnąć tak wysoki
stopień kultury. Mieszkańcy Palatquapi tworzyli sobie nowych bogów
i bożków - doprowadziło to w końcu do straszliwych walk bratobój-
czych. Wrogie sobie plemiona respektowały wprawdzie świątynie
i piramidy dawnych bogów, ale obrzędy religijne traciły coraz bardziej
tradycyjne formy, co sprawiło, że porzucano dawne ośrodki kultowe.
W ten właśnie sposób opustoszała stolica szczepu Łuków, miasto
Tikal, gdzię prace wykopaliskowe doprowadziły ostatnio do odkrycia
śladów istnienia osadnictwa preklasycznego. Wyludniły sig też ulice
i świątynie Palatquapi - dziś nazywanego Palenque.
Indianie pragnący żyć w zgodzie z naturą i prawami Kosmosu
zakładali nowe osiedla. Pod znakiem pierzastego węża Jukatan stał się
dominującym obszarem zamieszkanym przez szczep Wężów. Szczepy
Niedźwiedzi i Kojotów osiedliły się bardziej na północ - mieszkają tam
do dziś, o ile nie wymordowały ich lub nie wypędziły blade twarze.
W Hoteville, wsi Indian Hopi w Arizonie, odprawia się co roku w lutym
"obrzęd pierzastego węża".
Dzięki Blumrichowi możemy odpowiedzieć na pytanie o praw-
dziwość relacji Białego Niedźwiedzia. Z ogromną cierpliwością, jakiej
wymagają poważne badania naukowe, Blumrich ustalał przez wiele lat
związki prawdy historycznej z legendami Indian Hopi.
Kiedy Indianom Hopi z Arizony pokazano rysunki miasta Majów
Tikal, ci zaczęli indiańskim zwyczajem zawodzić z zachwytu - wszędzie
rozpoznawali freski, na których widniały symbole ich szczepu, ślady ich
historu. Biały Niedźwiedź:
"We wszystkim zawiera się jakieś znaczenie, a wszędzie jest zapisana
historia. Jesteśmy ludźmi zorientowanymi duchowo, a archeolodzy
i historycy muszą sobie uświadomić, że zanim będą mogli wyjaśnić
wymowę ruin, muszą zrozumieć nas."
Już od dawna archeolodzy zastanawiają się, dlaczego Majowie
porzucili swoje stare miasta i zaczęli zakładać nowe. Biały Niedźwiedź,
który rozumie swój lud i jego historię, proponuje przekonujące wyjaś-
nienie: Życie, zatruwane na dotychczasowych obszarach plemiennych
przez waśnie religijne, przestawało być warte tego miana. Mądrych
Kaczynów, którzy mogliby coś doradzić i załagodzić spory, nie było już
w Palatquapi.
Konsekwencją kolejnych odkryć powinno być coraz wcześniejsze
datowanie zachowanych nun budowli Majów. Już od dawna chrono-
logia okresu preklasycznego (czasy przed pojawieniem się Majów) nie
zgadza się z wynikami badań. Renomowany amerykański maista
Norman Hammond [23] odkrył na Jukatanie ceramikę powstałą około
2600 r. prz. Chr. - liczącą więc sobie 1500 lat więcej, niż dopuszcza
kanon nauki. Któż więc sięjeszcze odważy utrzymywać, że "najnowsze"
datowania są ostateczne i prawdziwe?
Biały Niedźwiedź powiedział, że mądrzy Kaczynowie, istoty z Kos-
mosu, uczyli kapłanów. W Ksiggach Chilam Balam, które, dobrze
strzeżone, znajdowały się w wielu rezydencjach Majów, możemy znaleźć
potwierdzenie tych słów:
"Oto jest opowieść o narodzinach jednego boga, trzynastu bogów
i tysiąca bogów, którzy nauczali kapłanów Chilam Balam, Xupan,
Nauat..." [24]
Jeżeli ktoś zechce poszukać bliższego nam opisu tej samej sytuacji,
znajdzie w apokryficznej Księdze Henocha nie tylko określenie "straż-
nicy nieba", lecz również grupę, która tak samo dała się poznać jako
bractwo mistrzów-nauczycieli:
"Semjasa nauczał... przycinania korzeni, Armaros rozwiązywania
forntuł zaklęć, Barakwuel patrzenia w gwiazdy, Kokabeel astrologu,
Ezekweel wiedzy o chmurach, Arakiel znaków Ziemi, Samsaweel
znaków Słońca, Seriel znaków Księżyca..." [25]
Nie chciałbym przeoczyć rzeczy najistotniejszej: przedmioty wy-
kładane przez "strażników nieba" - od przycinania korzeni po-
czynając, na interpretacji znaków na niebie skończywszy - stawały się
w trakcie nauki coraz trudniejsze, była to budowla myślowa, która
przypominała wielopiętrowy uniwersytet Kaczynów.
Strach przed powrotem bogów
Od kiedy ludzie stali się zdolni do myślenia, nie zmieniło się chyba
tylko jedno - bezustannie poszukują ideałów, wzorów do naśladowa-
nia. Dla ludów prastarych ideałem byli "bogowie", "upadłe anioły"
oraz "strażnicy nieba" (Henoch) bądź Kaczynowie, mędrcy przybyli
z Kosmosu. Gdy wzory znikały z pola widzenia, do głosu dochodziły
ambicje "tych, którzy pozostali" - "szkołę" kontynuowali epigoni
domagający się dla siebie respektu. Powstanie wielu sztucznych, słabych
"bogów" wywoływało chaos w przekonaniach i osłabiało moc bogów
prawdziwych.
Nie zatarły się jednak w pamięci dawnych ludów wspomnienia
z przeszłości. Bezustannie dręczyła je obawa: jak ukarzą nas bogowie
- co nam przyrzekli - kiedy powrócą z Kosmosu? Nie wolno nie
docenić faktu, że pytanie to pojawia się też w religiach współczesnych
- kara, wymierzana przez bogów albo przez Boga, jest odroczona tylko
do nadejścia dnia Sądu Ostatecznego, została przesunięta poza granice
życia doczesnego. Z perspektywy powrotu bogów wszystko wydaje się
logiczne: jeśli nie mogli pociągnąć ludzi do odpowiedzialności za życia
(w trakcie krótkiej egzystencji ludzkiej nie mogli powrócić na Ziemię), to
należało im zagrozić karami, jakie na nich spadną w życiu poza-
grobowym. Tam wszystko jest nierzeczywiste i niesprawdzalne.
Tymczasem ludy Ameryki Środkowej - choć nie tylko one - na-
prawdę obawiały się powrotu swoich bogów. Ze strachem obser-
wowano firmament notując troskliwie w uczonych księgach wszelkie
zachodzące tam zmiany. Właśnie ta obawa stała się impulsem do
powstania tak imponującej wiedzy astronomicznej.
Obserwacje nieba można by podzielić na dwie kategorie. Pierwsza to
zmiany i ruchy na niebie poprzedzające przybycie bogów. Druga
- zaćmienia Słońca i pożary nieba, zwiastujące koniec świata.
Hipotezę tę potwierdzają skrupulatne studia hiszpańskiego mis-
jonarza i badacza kultury Indian, Bernardina de Sahagńn ( 1500-I 590),
który działał w Meksyku jako mnich zakonu franciszkanów. Sahagńn
zajmował się między innymi językiem Indian Nahua - grupy plemion,
które w drugiej połowie I wieku po Chr. jako Toltekowie zajęli miejsce
kultur ludów starszych od siebie. Językiem nahuatl posługuje się do dziś
większa część wiejskiej ludności Meksyku.
Prowadząc działalność misyjną w okolicach Santa Cruz, gdzie
nauczał w colegio dla tubylców, Sahagun potrafił skłonić Indian do
opowiadzenia mu wszystkiego, co wiedzieli o przeszłości swoich ludów.
W ten sposób jego praca Historia generul de las cosas de Nueva Esparia
(Historia ogólna spraw Nowej Hiszpanii) stała, się jakby sprawo-
zdaniem, w którym znalazły się najróżniejsze fakty. Poczesne miejsce
zajmuje tam astronomia. Indianie niezwykle obrazowo opisywali swój
lęk przed fenomenami nieba:
"Powiadano, że kiedy nadeszła noc, bardzo się bano, oczekiwano, że
gdy świder ognisty nie spadnie szczęśliwie, wówczas wszystko zginie,
wszystko się skończy, nastanie zupełna noc. Słońce już nigdy nie
wzejdzie i będzie całkiem ciemno. Spadną potwory tzitzitzimi i pożrą
ludzi... a nikt nie upadał na ziemię, jak mówiono, lecz wspinano się na
płaski dach. A wszyscy byli owładnięci wiarą w czary do tego stopnia,
że każdy starał się mieć na baczności przed niebem, przed gwiazdami,
których imiona to 'wielu' i 'świder ognisty'." [26)
W Historii... jest mowa o "dymiących gwiazdach" zwiastujących
nieszczęście. Chodziło pewnie o meteoryty sunące po niebie i ciągnące za
sobą rozżarzone smugi. Ale poza "dymiącymi gwiazdami" Indianie
opowiadają także o "gwiazdach strzelających":
"Mówi się, że wypuszczają strzałę nie bez powodu, nie bez powodu też
spada... a nocą szczególnie miano się na baczności, zawijano się,
przykrywano, naciągano ubrania i przepasywano się, tak właśnie
obawiano się wypuszczenia gwiezdnej strzały."
Obserwacje astronomiczne przetwarzano na zrozumiałe wyjaśnienia
astrologiczne, bo właśnie astrologia zajmuje się dobrymi i złymi wpły-
wami gwiazd. Nawet jeżeli akceptowano interpretację astrologiczną, to
trzeba było jednak przedtem mieć do tego podstawy. Gwiazd migocą-
cych na niebie nie można ot tak sobie uznać za "złe" albo za "dobre".
Cokolwiek działo się nad głowami Indian, nie wyrządzało nikomu
najmniejszej krzywdy! Dlatego uważam, że dana jest nam jakby
prapamięć, tradycyjna kronika, wywołująca określone skojarzenia
z pewnymi gwiazdami. Przecież Majowie nie bez powodu - podobnie
jak starożytni Grecy i Rzymianie - obawiali się Marsa, uważając tę
planetę za boga wojny. [24]
W Historii... znalazło się również miejsce na opis wzejścia pierwszego
słońca, co było jakby uwerturą stworzenia świata: bogowie rozpalili
wielki ogień, do którego musieli się rzucić dwaj z nich, doprowadzając
dzięki tej ofierze do wzejścia słońca, tymczasem pozostali z uwagą
prowadzili obserwację nieba, żeby przypadkiem nie przeoczyć momen-
tu, kiedy się pojawi:
"Powiadają, że tymi, którzy patrzyli, byli Quetzalcoatl, którego
przydomkiem jest Ecatl, oraz Totec, czyli Pan Pierścienia"oraz
czerwony Tezcaltlipoca, oraz ci, co zowią się Wężami Chmur [26]
Zebrała się tam grupka dziwnych istot o uciesznych imionach!
A więc znów pojawia się on, bóg Quetzalcoatl, nasz "pierzasty wąż",
którego Majowie-Quiche nazywali Gucumatz, a mieszkańcy Jukatanu
Kukulcan - wedle legend była to postać uniwersalna: Aztekowie mieli
władcę o imieniu Quetzalcoatl, ale początkowo nazywano tak kap-
łanów. Ponieważ zdarzenia związane z Quetzalcoatlem/Kukulcanem
miały miejsce na przestrzeni ponad pół tysiąclecia, nie może tu chodzić
o jedną i tę samą osobę.
Pradawne latające smoki
Pierwotny, prawdziwy Kukulcan był "niebiańskim wężem", "nie-
biańskim potworem", który "co pewien czas przybywa na Ziemię" [27].
Ta dziwna postać była od samego początku bardzo mocno związana
z Itzamna, najpotężniejszym bogiem Majów, twórcą pisma i kalen-
darza. Itzamna był panem nieba, "który mieszka w chmurach".
Przedstawiano go w postaci starego człowieka o ciele zdobionym
symbolami planet i znakami astronomicznymi - boga tego uważano
zarazem za rodzaj dwugłowego smoka.
Smoki szybujące w przestworzach były motywem wielu mitów
starożytnych ludów - pojawiały się u Egipcjan, Babilończyków,
Germanów, Tybetańczyków, Hindusów i Chińczyków, dla tych ostat-
nich stanowiły za dynastii Sung (420-479 r. po Chr.) symbol cesarstwa.
Smok był znany już w okresie dynastu Szang około 1400 r. prz. Chr.
Pamięć o boskich smokach zachowała się nawet do dziś w rewolucyj-
nych Chinach - z okazji najważniejszych uroczystości organizuje się
pokazy latawców mających kształt smoka. W pyski tych potworów"
sporządzone z ognioodpornego materiału, wkłada się pojemniki z łatwo
palną żywicą albo pastą do butów: po jej zapaleniu powstają kominy
cieplejszego powietrza, które unoszą latawce-smoki na dużą wyso-
kość. Często ich "cielska" są naszpikowane ogniami sztucznymi - po
niebie suną "monstra" plujące ogniem. To, co dziś uważa się za zabawę,
było dawniej niezwykle skuteczną strategią wojny psychologicznej:
płonące i plujące ogniem latawce wypuszczano nad wojska nieprzyjacie-
la, aby wywoływały wśród nich zamęt i popłoch.
Na temat motywu smoków, obecnego na całym świecie, powstał
wiele spekulacji. Czyżby wszędzie istniała wspólna wszystkim ludom;
prapamięć o dinozaurach, olbrzymich gadach kopalnych? Mało praw=
dopodobne! Dinozaury wymarły około 64 mln lat temu - w czasach,
kiedy ludzie jeszcze nie istnieli [28]. Czy i jak te monstrualne gady latały,
a do tego pluły ogniem? Pani profesor Sanger-Bredt zadała pytanie,
czy motywu smoka obawiano się, bo wiązał się on z "widoczną na niebie
Drogą Mleczną. Czy to ów 'niebiański wąż' był powodem powstania
mitów o stworzeniu świata, które opowiadały o smoku?" [29]
W żadnym razie! Astronomowie ludów otaczających czcią smoka
znali migocącą spokojnie Drogę Mleczną pod zupełnie inną nazwą.
Prawdziwy Kukulcan nie był jakimś tam pierzastym wężem, zrodzo-
nym z fantazji pobudzonej piórami ptaka quetzala i łuskowatą skórą
węża - nie, przekazy odwołują się do "latającego węża", który przybył
z nieba, przekazywał ludziom nauki w wielu dziedzinach wiedzy,
a odfrunął tam, skąd niegdyś przyleciał. Istnieją na to niezaprzeczalne
dowody.
Chichen-Itza, kamienna opowieść Majów
Chichen-Itza było jednym z najważniejszych ośrodków kultury
Majów na Jukatanie - wrażenie takie odnosi się nadal patrząc na
wspaniałe, wyniosłe ruiny. W centrum budowli kultowych stoi piramida
schodkowa o wysokości 30 m i kwadratowej podstawie o boku 55,5 m,
poświęcona bogu Kukulcanowi - stanowi ona zarówno genialne
odzwierciedlenie kalendarza, jak i zbiór wizerunków latającego węża..
Piramida wznosi się dziewięcioma tarasami, rozdzielonymi w środku
każdego boku szerokimi schodami. Schody liczą po 91 stopni. Na
najwyższym tarasie znajduje się jeszcze jeden stopień prowadzący do
świątyni, której wejście obramowane jest dwiema kolumnami wyob-
rażającymi pierzastego węża.
Każdy dzień ma swój stopień. W ten sposób 4x91= 364 + 1 - ilość
dni w roku. Każdy z boków piramidy składa się z 52 artystycznie
zdobionych kamiennych płyt, co odpowiada cyklowi kalendarza Ma-
jów. Budowlajest zorientowana tak dokładnie, że 21 marca, pierwszego
dnia astronomicznej wiosny, i 21 września, pierwszego dnia astro-
nomicznej jesieni, można ujrzeć, jak pierzasty wąż spełza, a potem
z powrotem wpełza na piramidę. Ten dziwny spektakl ma następujący
przebieg:
Osie piramidy są lekko odchylone od stron świata. 21 marca, mniej
więcej na półtorej godziny przed zachodem słońca jego promienie
padają na zachodnią ścianę piramidy. Światło i wydłużające się cienie
zaczynają dochodzić do północnej elewacji piramidy, tworząc na niej
wężowate kształty. Im niżej stoi słońce, tym bardziej fascynujące staje się
to zadziwiające widowisko, które rokrocznie zwabia tysiące widzów.
O zachodzie cień schodów tworzy na dziewięciu tarasach najpierw
trójkąty równoramienne. Symbolizują one dziewięć części ciała Kukul-
cana. Następnie trójkąty przeobrażają się w zygzakowaty kształt, który
- równie powoli jak powoli zachodzi słońce - spełza brzegiem
schodów, na samym dole zaś, przy ostatnim stopniu, łączy się z potężną,
kamienną głową boskiego węża.
21 września o wschodzie słońca na przeciwległej ścianie piramidy
można podziwiać taki sam spektakl - ale wszystko przebiega w od-
wrotnej kolejności. Najpierw pod wpływem promieni słonecznych
ożywa głowa pierzastego węża. Potem ciemny, kontrastowy zarys
zaczyna pełznąć w górę - ku najwyższemu tarasowi. Po krótkim
poliycie w świątyni Kukulcana cienisty kształt znika - otoczony
jaskrawym światłem słońca pierzasty wąż ginie w Kosmosie. Widowisko
jest demonstracją wysokiego poziomu matematyki w służbie bogów:
Kukulcan przybył kiedyś z Kosmosu, przez pewien czas przebywał
wśród ludzi, a potem wrócił do gwiezdnej ojczyzny.
Genialna piramida Kukulcana dowodzi, że astronomowie, matema-
tycy, architekci i kapłani uwiecznili w niej legendy swojego ludu.
Swiadczy o tym, że niepojęta wiedza teoretyczna związana z dosko-
nałym technicznym know-how istniała tam od samego początku, że jej
elementy. nie podlegały ewolucji. Pod ruinami tej piramidy znajduje się
piramida kolejna, nieco mniejsza, pochodząca z wcześniejszej epoki
- tak samo zorientowana astronomicznie.
Czy rozwiązanie zagadki tych budowli jest w ogóle możliwe bez
zaakceptowania faktu, że przy ich powstawaniu pomagały budow-
niczym istoty pozaziemskie biegłe w technice?
Nic, absolutnie nic nie mogło być w trakcie budowy pozostawione
przypadkowi czy przerabiane później. Bezbłędne musiało być już samo
wyznaczenie miejsca na podstawę piramidy. Najmniejsza zmiana kąta
spowodowałaby, że opisana przeze mnie gra świateł i cieni nie dałaby
zamierzonega efektu. Ale jak kapłani-astronomowie kontrolowali
w każdej fazie budowy, czy wznoszona piramida nie odbiega od
zasadniczego projektu i od szczegółowych wyliczeń? Nie można było
tego zrobić korzystając ze zjawisk przyrody, bo wiosenne i jesienne
zrównanie dnia z nocą zdarza się tylko raz w roku - a tylko wówczas
można ujrzeć kształt spełzającego i wpełzającego Kukulcana. Nie było
też gwarancji, że w te dni będzie pogoda - nawet słońce nie mogło być
traktowane jako pewny punkt odniesienia. Nie, jeszcze przed roz-
poczęciem prac musiały istnieć zatwierdzone plany, które wykluczały
jakiekolwiek odstępstwa od założonego projektu. A może prace przy
budowie piramidy prowadzono poshzgując się modelami w skali?
Panowie, czapki z głów przed ludem z epoki kamiennej, który wykazał,
jaką techniką dysponuje. O jej perfekcji świadczą te ruiny.
Biały Niedźwiedź powiedział, że upływ czasujest dla historiijego ludu
równie mało istotny jak dla stwórców - tym samym zwrócił uwagę na
pojęcie nieskończoności w filozofii Majów. Budowniczowie Chi-
chen-Itza utrwalali nieskończoność w kamieniu mając przeczucie, że
ich kulturę pochłoną fale czasu, co zwiastowały Ksiggi Chilam Balam.
Żeby więc ich posłannictwa nie zaginęły, zawierzyli wiadomości o bo-
gach budowlom: świątyniom, piramidom i stelom... jak nakazali im to
zrobić boscy nauczyciele.
Wszystkie meczety na świecie są zwrócone w kierunku Mekki. Jeśli
kiedyś, w dalekiej przyszłości, pociągnięto by linie wzdłuż osi meczetów
leżących w najróżniejszych częściach świata, to linie te skrzyżowałyby
|