się przy Kaabie w Mekce. Nawet jeżeli kiedyś nie będzie już Mekki
i Kaaby, to i tak linie będą świadczyć o tym, że w tym miejscu
znajdowało się coś ważnego - centrum religu. Budując piramidy
w Chichen-Itza Majowie osiągneli taki sam cel.
Łamigłówka
Dotąd zajmowaliśmy się trzema źródłami, które przetrwały upływ
czasu i orgie niszczenia, słynną księgą Popol Iiuh, Księgami Chilam
Balam oraz relacjami Bernardina de Sahagńn. Zostały nam jeszcze
staromeksykańskie rękopisy obrazkowe.
W czasach azteckich istniały w Meksyku szkoły świątynne, w których
nowicjusze - podobnie jak średniowieczni mnisi w klasztorach dalekiej
Europy - kopiowali stare, pożółkłe pisma przenosząc je na karty
sporządzone ze skóry lub papieru z włókien agawy. Kiedyś istniały
zapewne tysiące kopu takich rękopisów. Hans Biedermann, wybitny
znawca historii Ameryki Środkowej, w pracy zatytułowanej Święte
księgi starożytnego Meksyku przytacza słowa hiszpańskiego jezuity
Francisco Xaviera Clavigera:
"Wszelkie pisma znalezione w Tezcuco ułożyli w tak wielkich
ilościach na rynku, że ich sterta wyglądała jak niewielkie wzgórze.
Potem je podpalili i pamięć o wielu naprawdę dziwnych, szczególnych
zdarzeniach zamienili w popiół." [30]
Po tym auto dafe, w którym spalono całą górę ksiąg, pozostało na
świecie około dwudziestu indiańskich rękopisów, z których co najmniej
kilka sporządzono w czasach poprzedzających najazd Hiszpanów. Są to
między innymi: Kodeks Iiindobonensis (obecnie w Wiedniu), Kodeks
Vaticanus (w Rzymie), Kodeks Columbinus (w Meksyku), Kodeks
Egerton (w Londynie), Kodeks Tonalamatl (w Paryżu) oraz Kodeks
Borgia (w Rzymie). Najsłynniejszy i najlepiej zachowany jest Kodeks
Borgia. Podobnie jak kodeksy Majów jest składany w harmonijkę.
Każda z 39 obustronnie malowanych stron ma format 27 x 26,5 cm, po
rozłożeniu tworzą one wspaniały, ale zarazem dość długi - bo ponad
dziesięciometrowy - podręcznik historii.
Nie wiadomo, ile lat liczy sobie Kodeks Borgia i jak daleko w prze-
szłość sięgająjego początki - tylkojedno wydaje się pewne: że pochodzi
z Cholula. Tam, około 100 km na południe od stolicy Meksyku, stoi
piramida Tepanapa, której podstawa jest większa od podstawy pirami-
dy Cheopsa. Nie zdołano dotąd ustalić wieku piramidy, przebudowywa-
nej z biegiem lat od piętnastu do dwudziestu razy - ta ogromna
budowla jest tylko zewnętrzną powłoką piramid, które stały u jej
prapoczątków. Równie zagadkowa jest w okolicach Choluli ornamen-
tyka świątyń, pochodząca z Peru - "wzory szachownicy z meand-
rowymi obrzeżami schodów i frędzlowatymi obrzeżami [31]. Peru-
wiańskie zdobienia na meksykańskich świątyniach sprawiają tym
osobliwsze wrażenie, że ten sam styl można spotkać w Kodeksie Borgia.
Skrupulatni fachowcy twierdzą, iż udało im się odczytać jedną trzecią
Kodeksu, odcyfrowywanie jednak wszystkich zabytków piśmiennictwa
staromeksykańskiego jest niezwykle trudne. Badacz drepce w miejscu,
kręci się w koło, często widzi rzeczy, których nie zdoła ujrzeć laik. Oto
dwa przykłady:
1. Ilustracja 13 (wkładka) przedstawia drugą stronę Kodeksu Laud,
znajdującego się w Bibliotece Bodleiana w Oxfordzie. W środku
rysunku fachowiec tej miary co Biedermann rozpoznaje azteckiego
boga deszczu Tlaloca:
"Charakterystyczne są dla niego (Tlaloca) obramienia oczu przypo-
minające okulary i zęby sterczące ku dołowi z górnej szczęki. Górną
wargę i zęby można wywieść od symbolicznego wyobrażenia chmury
deszczowej i strug padającego deszczu!" [30]
Możliwe, że przedstawiono tu boga deszczu Tlaloca - tylko gdzie
"zęby wystające ku dołowi"? Czy są to owe wijące się robaki? Nie
rozumiem też, co wspólnego mają u licha "górna warga i rzędy zębów"
z "symbolicznym wyobrażeniem" chmury i strugami deszczu.
W komentarzu czytam, że Tlaloc ma na głowie "hełm jaguara".
Rzeczywiście, na rysunku mogę rozpoznać coś przypominającego hełm,
ale gdzieżjestjaguar? W lewej ręce bóg "trzyma ozdobny topór, którego
ostrze wychodzi z pyska węża". Wąż długi, rozum krótki! Wziąłem do
ręki lupę i spróbowałem skorzystać z tej interpretacji - z trudem
znalazłem niewielki przedmiot przypominający nieco buławę: czyżby to
właśnie był ów "ozdobny topór"? Ryciny mogą przedstawiać wszystko
- powyższa interpretacja nie jest dla mnie przekonująca. Aha, bóg
deszczu trzyma "w drugiej ręce białego węża, zapewne symbol błys-
kawicy". Za chwilę do tego dojdziemy...
2. Na ilustracjach 16 i 17 widzimy fragmenty Kodeksu liindobonensis. Il.
17 przedstawia według interpretatora szesnaście postaci i są to
"oczywiście różne aspekty boga Quetzalcoatla" [30]. Zgodnie z tą
nauką il.16 ukazuje "zstąpienie Quetzalcoatla na ziemię". Na samej
górze widać "niebiański fryz z wyobrażeniem dwóch dawnych
bogów, między którymi kuca nagi jeszcze Quetzalcoatl". Ten sam
niebiański fryz ma w środku otwór - z otworu zwisa coś jakby
drabinka sznurowa, do której poprzyklejano "puchowe kuleczki".
Nie potrafię zrozumieć, dlaczego te niewielkie, okrągłe kuleczki
- tak wyglądają pod mikroskopem - mają być "puchowymi kulecz-
kami". Jestem jednak skłonny w to uwierzyć, jeżeli tylko interpretator
wykaże, że jest kolejnym wcieleniem azteckiego wychowanka kap-
łanów, który sam kiedyś tych puszków dotykał! Z obu stron drabinki
sznurowej widać u góry dwie spadające "niebiańskie istoty". I wreszcie
w lewym dolnym rogu można dostrzec Quetzalcoatla schodzącego - po
drabince sznurowej ? - w barwach wojennych, z tarczą, pałką i ozdoba-
mi. Postać Quetzalcoatla jest ujęta w wizerunki "świątyń i miejsG
mistycznych".
Być może specjaliści zaakceptują i uznają tę interpretację za obowią-
zuj ącą - nie mnie o tym sądzić, nie mogę się jednak wyzbyć podejrzenia,
że rysunki wyrażają całkiem odmienne treści. A może po prostu nie
szukamy dość skutecznie rozwiązań nowych, opartych na współczes-
nym sposobie myślenia? Cóż bowiem znaczy stwierdzenie, że w każdynr
ze swoich szesnastu "różnych aspektów" Quetzalcoatl nosi na głowie
inne ozdoby. Ma to chyba istotne znaczenie. Gdyby było inaczej, to
dawny kronikarz nie zadawałby sobie trudu przedstawienia aż tylu
wariantów przystrojenia głowy Quetzalcoatla. Nagi, czarny Quetzal-
coatl zaś jest otoczony nie tylko przez bogów - o ile w ogóle są to
bogowie.
Cóż bowiem znaczą garby za jego plecami? Co ma sygnalizować
wielka liczba osobliwych znaków, które go otaczają? Przeczytałem, że
są to "znaki dzienne". Że są to znaki, to dla mnie jasne, tylko co mają
oznaczać?
Staroamerykańskie rękopisy obrazkowe sprawiają na mnie wrażenie
łamigłówek. Łamigłówka zaś - o czym możemy przeczytać w słowniku
- jest zabawką w postaci klocków lub kartoników z fragmentami
rysunków, składających się na pewną całość. Cóż by to więc było, gdyby
w przypadku tajemniczych azteckich znaków, które trzeba odcyfrować,
chodziło - na przykład - o nieznane nam symbole znanych nam
aminokwasów albo związków chemicznych?
Spośród proponowanych tu, częstokroć absurdalnych interpretacji ta
ostatnia wcale nie wydaje mi się najbardziej szalona. Nie jest to zresztą
moja interpretacja - jej autorem jest jeden z moich czytelników,
Helmut Hammer z Forchheim w RFN. Hammer przedstawił mi ją
w jednym z listów.
Aneks
Najpierw z koperty wyjąłem fotokopię trzydziestej strony Kodeksu
Borgia. Helmut Hammer zadał pytanie: "Nie widzi Pan tu nic szczegól-
nego?" Nie widziałem. Poczułem się jak jeden z pierwszych ludzi,
któremu bogowie przesłonili oczy, żeby nie mógł patrzeć zbyt przenik-
liwie. Dopiero później dowiedziałem się, że Helmut Hammer ma wzrok
wyćwiczony z racji swojego zawodu - jest grafikiem. Obraz stanowi
dlań zbiór elementów - on je rozczłonkowuje, aby następnie znów
złożyć w jedną całość. Ma odpowiednie podejście do staromeksykańs-
kich łamigłówek. Dostałem od niego pięć wariantów strony trzydziestej
kodeksu. Każdy z nich ukazuje inne szczegóły, wyróżnione inną barwą.
Ponieważ ekscerpty te wydały mi się interesujące i warte dyskusji,
przedstawię tu odkrycie Hammera.
Rysunek nr 1 (il. 19) przedstawia dwadzieścia naków dziennych.
Hammer zadał sobie pytanie, dlaczego dwadzieścia? "Przez przypadek
istnieje dwadzieścia aminokwasów białkowych, które mają ogromne
znaczenie dla budowy organizmów żywych." Znaki Azteków i Majów
[Istnieje macznie więcej aminokwasów, ale białkowych, mających znaczenie dla
budowy organizmów żywych, jest tylko dwadzieścia.]
są wieloznaczne. Być może te dwadzieścia symboli jest rzeczywiście
dwudziestoma znakami dzieńnymi, nie wyklucza to jednak innej
interpretacji. Wiadomo, że dwadzieścia dni stanowi zarówno podstawę
kalendarza Majów, jak i Azteków. Wiadomo, że dwadzieścia amino-
kwasów stanowi podstawę budowy białek i komórek.
Na rysunku nr 2 znaki dzienne wyróżniono barwą zieloną i obrzeżono
czerwonym szlaczkiem. Każdy aminokwas białkowy składa się z czte-
rech pierwiastków - z wodoru, węgla, azotu i tlenu. W zależności od
rodzaju aminokwasu dochodzą dwa pierwiastki dodatkowe - ale bez
czterech podstawowych istnienie aminokwasu byłoby niemożliwe.
"Czyżby właśnie to było powodem - pyta Hammer - że znaki dzienne
zostały podzielone na cztery grupy?" Składniki podstawowe, czyli
atomy, są zbudowane - mówiąc najprościej - z protonów, elektronów
i neutronów. A jeśli atomy miałyby inną budowę i składały się nie tylko
z czterech podstawowych elementów, to czy bez owej trójcy - protonu;
elektronu i neutronu - istniałby atom będący podstawą budowy całego
Wszechświata? Jeżeli spojrzy się na czerwony szlaczek, a natępnie
porówna rysunek z oryginałem, wówczas rzuci się w oczy, że za każdym
razem dwa żółte punkty składają się na kuleczkę, a kuleczki te, atomy, są
otoczone wszędzie czerwonym szlaczkiem.
Rysunek nr 3 ukazuje cztery ludziki pomalowane na czerwono. Są to
bogowie stwarzający życie. Bogowie mają na plecach symbole związków
chemicznych oznaczone kolorem zielonym. Wszyscy czterej trzymają
w rękach pałki, na których końcach znajdują się aminokwasy wyróż-
nione zielonym kółkiem, a odbierane bądź przekazywane kolczastemu
czemuś w środku rysunku.
Rysunek nr 4 ukazuje błonę komórkową wyróżnioną kolorent
czerwonym i zawierającą przepony, których zewnętrzna strona jest
zakończona wypustkami, mogącymi wyobrażać dopływ energii. Co
druga wypustka ma kuleczkę złożoną z dwóch pierścieni, podstawo-
wych elementów komórki. W jądrze wije się zielono-czerwona wstęga
przypominająca podwójną spiralę DNA.
Rysunek nr 5 przedstawia wnętrze komórki i jej składniki, z których
najważniejszym jest kwas dezoksyrybonukleinowy (DNA), wielkocząs-
teczkowy nośnik informacji genetycznej. DNA składa się z zasad
- adeniny, guaniny, cytozyny i tyminy. Każda z tych czterech
substancji faworyzuje inną formę kontaktu - adenina jest przyciągana
przez tyminę, a guanina lgnie do cytozyny. Obie skłaniające się ku sobie
ary wyróżniono kolorem zielonym i czerwonym - czerwone zasady
właśnie się wzajem oplotły. Poza czterema zasadami życiodajny łańcuch
DNA składa się z nukleotydów, związków chemicznych zbudowanych
z zasad purynowych lub pirymidynowych. W oryginale oznaczono je
kropkami i pierścieniami. Przy dolnej krawędzi rysunku kwartet schodzi
ze sceny - przekazuje informację genetyczną dalej. W oryginale
wyraźnie widać podstawowe zasady zamarkowane czterema barwami,
zasady te po połączeniu - jak węże splecione wokół siebie - stają się
jednością w podwójnej spirali DNA. Lecz wąż ucieka już od swojej
partnerki. I to jest zrozumiałe. Łańcuch DNA posiadłszy komplet
informacji genetycznych staje się samodzielny - sam wyrusza w dalszą
drogę.
Czytelnik poczuje się nieco zbity z tropu skrótowością tego opisu,
aroganci zaś uśmiechną się zapewne czytając spekulacje Hammera.
W tym miejscu chciałbym podać następujący przykład: Nad stworze-
niem zamka błyskawicznego pracowali od 1851 roku doskonali technicy
- Amerykanin E. Howe (1851), Niemiec F. Klotz i Austriak F.
Poduschka (1883) oraz Amerykanie W.L. Judson (1893) i P.A. Arons-
son (1906). Tymczasem zamek błyskawiczny nadający się do produkcji
masowej stworzyli dopiero moi rodacy, C. Cuhn-Moos i H. Forster,
którzy wcale nie byli technikami.
Dlaczego więc Helmut Hammer nie miałby wpaść na właściwy trop?
Wyjaśnieniom natury biologicznej przeciwstawiłbym chętnie równie
rzeczowe wyjaśnienie zaczerpnięte z archeologicznej i etnogaflcznej
literatury fachowej, niestety komentarz do Kodeksu Borgia może nam
zaoferować wyłącznie takie opisy:
"Czterej bogowie deszczu niosą trzy różne drzewa i jedną roślinę
maguey. Kościanymi sztyletami wskazują cztery znaki dzienne,
rozpoczynające ćwiartki tonalpohualli. Znajdują się one wokół
czerwonej tarczy z gwiezdnymi oczami. Jest noc." [31]
Tak, jest noc. Takie interpretacje sprawiły, że od stu lat drepcemy
w miejscu. Z rękopisów Majów i ze staromeksykańskich rękopisów
obrazkowych wciąż wyskakują bogowie albo ich symbole, jaguary,
magiczne znaki i zadziwiające hokus-pokus innego rodzaju.
Interpretacje archeologiczno-etnograftczne mogą oczywiścieegzys-
tować obok interpretacji natury przyrodniczej - "znaki dzienne" mogą
przedstawiać i znaki dzienne, i aminokwasy. Nie wiem, czy tak jest,
chciałbym tylko uchylić drzwi przed nowymi możliwościami. Jeżeli
nawet jeszcze raz oświadczę, że nie potrafę ocenić, czy hipoteza
Hammera ma sens, to i tak usłyszg na pewno, że ludy zamieszkujące
kiedyś tereny Ameryki Środkowej nie miały najmniejszego pojęcia ani
o komórkach i ich budowie, ani o kodzie genetycznym - były to ludy
epoki kamiennej.
Ponieważ nauce nie udaje się zaszufladkować wypowiedzi Białego
Niedźwiedzia, który znając historię swego ludu twierdzi, że na pierw.
szym piętrze "uniwersytetu" w Palenque uczniowie słuchali wykładów
zarówno na temat budowy organizmów żywych, jak i pierwiastków
chemicznych, to pomija się je milczeniem. Wykładowcami byli Kaczy-
nowie - nauczyciele przybyli z Kosmosu.
Zaakceptowanie powyższej hipotezy pozwoliłoby zrozumieć, że po
stokroć przepisywane kodeksy są w istocie przekazywanymi z pokolenia
na pokolenie podręcznikami.
"Mieć fantazję nie znaczy coś sobie wymyślać. To znaczy tworzyć coś
z tego, co istnieje" - mawiał Tomasz Mann (1875-1955).
VI. Teotihuacan, wielkie miasto
zbudowane według boskich planów
Budowa zamków na lodzie nic nie kosztuje,
lecz ich burzenie jest bardzo drogie.
Fransois Mauriac (1885-1970)
Kto przedziera się dziś przez chaos panujący w stolicy Meksyku, nie
podejrzewa, że kroczy po ziemi uświęconej historią. Nie jestem pewien,
czy mieszkańcy tego miasta zdają sobie z tego sprawę.
Największa metropolia świata, leżąca 2440 m n.p.m. w dolinie
Anahuac, ma około 18 mln mieszkańców - dokładna liczba nie jest
znana, bo z każdego spisu wynika co innego. Eksperci ONZ obliczyli, że
przy obecnej stopie przyrostu naturalnego w 2000 roku na powierzchni
liczącej 1500 km2 będzie żyło około 40 mln mieszkańców, o ile
oczywiście metropolia ta - podobnie jak poprzednia, na której ruinach
ją zbudowano - nie popełni do tego czasu samobójstwa.
Miliony ludzi duszą się w chmurach smogu - zanieczyszczenie
powietrza jest przyczyną prawie 100 tys. zejść śmiertelnych rocznie.
Meksykanie, potomkowie Azteków, z fatalistyczną obojętnością wcią-
gają w płuca trujący gaz, jakby dawni bogowie nadal żądali od nich ofiar
w ludziach.
Od szóstej rano aż do późnej nocy jazgoczą klaksony 3 mln
samochodów osobowych - w wysokogórskiej kotlinie ich dźwięk
wydaje się jeszcze bardziej przeraźliwy i szarpiący nerwy niż gdzie
indziej. Ponad 20 tys. autobusów wypuszcza granatowoczarne chmury
spalin, na które nie pomaga nawet prowizoryczna maska ze zwilżonej
chusteczki do nosa. Około 17 tys. policjantów w błękitnych mundurach
próbuje za pomocą przeraźliwych gwizdków i typowych dla południow-
ców ruchów rąk pokierować ogromną lawiną blachy, która mimo
wspaniale zaprojektowanych tras przelotowych porusza się bardzo
powoli - znacznie wolniej niż konny zaprzęg przed stu laty. O tym,
w jak wielkim niebezpieczeństwie znalazł się organizm tego mias-
ta-molocha, świadczy światło, które wieczorami zaczyna migotać,
a niekiedy zupełnie gaśnie. O tym samym świadczy przeciążona sieć
telefoniczna - dodzwonienie się pod właściwy numer przypomina
loterię. Zdradza to także woda, śmierdząca chlorem i chemikaliami
niewiadomego pochodzenia. Jak widać, wielkie masy ludzi mogą się
unicestwiać nie tylko podczas wojny.
Miasto Meksyk to także luksusowe hotele-pałace, "Camino Real"
i "E1 Presidente Chapultepec", w których mają filie najwykwintniejsze
restauracje Paryża - "Maxim" i "Fouquet". Lecz kafeterie, bistra,
wiele małych lokali z występami folklorystycznymi oraz nie zawsze
zasługująca na zaufanie elegancja lśniących awenid są tylko parawanem
dla nędzy i przeludnienia. Parę ulic dalej w slumsach gnieździ się bieda,
o krok od wspaniałych zabytkowych katedr i kościołów ludzie miesz-
kają w budkach skleconych z byle czego, a na chodnikach eleganckich
dzielnic z czasów kolonialnych siedzą żebracy.
W parku Chapultepec krzewy i ogromne prastare drzewa ahuehuete
stoją w bujnej zieleni - pewnie przyzwyczaiły się do powietrza
zatrutego spalinami. Spacerowali tu niegdyś azteccy książęta, a na
jednym ze wzgórz Montezuma II zbudował letnią rezydencję. Dziś
w każdą niedzielę bogactwo spotyka się tu z nędzą. Dumni Meksykanie
podziwiają fontanny, pływają łódkami po jeziorach, tańczą w rytm
samby, wciągając w swoje swawole turystów. Artyści - i ci, którzy się za
takich uważają - prezentują przechodniom swoje umiejętności śpiewa=
cze. Turyści widzą oryginalny meksykański styl życia pod gołym niebem
- majówki na trawnikach, tańce, zabawy. Do obcych podchodzą
chłopcy z koszykami albo drewnianymi pudełkami z pastą i szczotkami,
prosząc błagalnym wzrokiem o pozwolenie wyczyszczenia zakurzonych
butów. Jakby przeniesione z innego świata piękne dziewczyny o czarţ
nych włosach, wielkich czarnych oczach i czarująco ciemnej skórzo
tańczą wśród tłumu niczym nimfy z pradawnych czasów.
Kieszonkowcy też robią tu dobre interesy: w sklepach jubilerskich
przyjezdni kupują prawdziwe i fałszywe błyskotki - złodzieje odróż-
niają je bez pudła. Butiki wabią klientów szykownymi wystawami:
Obok siedzą biedacy w łachmanach - zmęczonym wzrokiem i gestem
pomarszczonych dłoni błagają o parę pesos.
Stolica Meksyku jest pełna kontrastów. Jedna trzecia mieszkańców
żyje w slumsach. Oto na przykład podstołeczne osiedle Nezahualcoytl:
wzdłuż drogi prowadzącej do Puebli biedacy mieszkają w chatkach
skleconych z blachy falistej, z tektury, ze starych opon samochodowych,
drągów i żelaznych prętów. Wszechobecny jest alkohol: pija się tequillę
albo zabójczą pulque z agawy. Nic dziwnego - przy bezrobociu
dochodzącym do 60%. "Mieszkańcy Mexico City muszą ciągle coś
robić - powiedział mi jeden ze 150 tysięcy miejscowych taksówka-
rzy. - Kiedy nie mają nic do roboty, piją."
W pobliżu gniazda nędzy stoi wspaniały gmach Opery Narodowej.
Muzycy w kapeluszach z szerokim rondem i ubraniach lamowanych
srebrem występują codziennie z koncertem na Plaza Garibaldi. Świetne
budynki, jak Pałac Sztuk Pięknych, Casa de los Azulejos, zbudowany
około 1600 roku, czy Palacio Nacional, wzniesiony na ruinach rezyden-
cji Montezumy, katedry, kościoły i muzea - mówią o historii i dawnej
świetności tego miasta.
Poza przerażającymi kontrastami stolica Meksyku oferuje przyjezd-
nym niepowtarzalny obraz Azteków i ich przodków. Nie istnieje kopia
tego wizerunku. Oryginałem jest Meksyk, największe miasto świata.
"Miejsce, gdzie zostaje się bogiem"
W lipcu 1520 roku Hernan Cortes, zdobywca Meksyku, przeżył wraz
ze swoim oddziałem 438 żołnierzy noche triste, smutną noc - pobity,
upokorzony i ranny uciekał ze stolicy Azteków, Tenochtitlan. Umknął
do Otumby leżącej 40 km na północny wschód. Ale w kilka dni później
musiał znów stanąć na czele swojej bandy naprzeciw przeważających sił
dwustutysięcznej armii Azteków. Ze wzniesień, znajdujących się 2 km na
południe od Otumby, na pewno zauważył niezwykle równomierny
układ wzgórz. Nie wspomina o tym wprawdzie żadna z kronik, możliwe
jednak, że Cortes jechał między pagórkami i pagóreczkami - nie
przeczuwając, co kryje ziemia pod kopytami jego konia. Wiedzieli o tym
Aztecy, ale nic nie mówili. Pagórkowatą okolicę określali słowem
teotihuacan, czyli "miejsce, gdzie zostaje się bogiem". Bernardino de
Sahagńn napisał: "Nazywali to miejsce Teotihuacan, ponieważ chowa-
no tu bogów" [1]. Pierwotna nazwa tego miejsca nie jest defacto znana
- nie wiadomo, kim byli Teotihuakanie i skąd przybyli, nie wiadomo
również, jakim mówili językiem [2].
Już za czasów azteckich Teotihuacan leżało w gruzach, porośniętych
bujną trawą, mchem i krzakami. Aztekowie mylili się twierdząc, że
Teotihuacan było miejscem pochówku ich dawnych bogów, olbrzymich
istot. Teotihuacan było wszystkim, tylko nie nekropolą - przynajmniej
do dziś nie znaleziono tu boskich grobów.
Pewne jest natomiast, że Aztekowie znali swoją dawną stolicę tylko
z legend - na własne oczy ujrzeli dopiero jej ruiny:
"W czas nocy, gdy nie świeciło jeszcze słońce, gdy nie nastał jeszcze
dzień, właśnie wówczas, jak powiadają, bogowie zebrali się na naradę
w miejscu, które nazwano Teotihuacan, i przemawiali do siebie
słowami: 'Przybądźcie, o bogowie! Kto się tym zajmie, kto weźmie to
na siebie i sprawi, żeby zajaśniało słońce, żeby stał się dzień?"' [1]
"Boski piec" i masakry wśród Azteków
Z legendy można wnosić, że bogowie się bali, a przedsięwzięcie mające
uratować słońce uważali za przygodę nader niebezpieczną.
W boskiej naradzie w Teotihuacan wzięli udział między innymi:
Citlalinicue, bogini gwiezdnego nieba, i czerwony Tezcatlipoca, bóg
w gwiezdnej szacie. Wedle innej legendy na to ważne zebranie przybył
podobno nawet Quetzalcoatl, Wąż Ozdobiony Zielonymi Piórami, bóg
Księżyca i Gwiazdy Zarannej [3]. Podobno tylko dwóch bogów
z szacownego zgromadzenia - Tecuciztecatl i Nanauatzin - oświad-
czyło, że są gotowi podołać niezwykle ryzykownemu zadaniu.
Śmiałkowie przez cztery dni oddawali się pokucie, następnie wykąpali
się w świętym stawie, a wreszcie natarto ich kredą i odziano w kosztowne
szaty zdobione piórami. Tymczasem ich boscy koledzy przepalali
|