Poniżej broszurka wydana przez Oficynę Wydawniczą Bractwo Trojka -
więcej informacji na stronie http://www.rozbrat.org/trojka.htm
Tekst ten ukazał się pierwotnie w zborze .Czerwone życiorysy -
Konfrontacje 10" opublikowanym w 1989 roku przez Instytut na rzecz Demokracji w Europie
Wschodniej (from USA), Zdecydowaliśmy się na wykorzystanie tego
kontrowersyjnego materiału ze względu na niewielką ilość publikacji dotyczących
lewicowego terroryzmu jakie są dostępne w Polsce. Z wieloma tezami
głoszonymi przez autora nie możemy się zgodzie. Warto jednak poznać jego punkt
widzenia. Dodajmy, że Melvin J. Lasky nie jest bynajmniej lewicowcem.
Melvin J. Lasky
Ulrike Meinhof i Frakcja Czerwonej Armii
Więzienia powstają i znikają, ale rozszalały duch rewolucji trwa w
walecznym uporze. W 1789 roku europejska lewica zaczęła od zburzenia Bastylii.
Podobno ku więziennym murom poprowadziła tłum ognista paryżanka Theroigne
de Mericourt, prawdziwa Ulrike Meinhof swoich czasów.1 W 1975 roku
upłynęły niemal dwa wieki od początków kobiecej furii rewolucyjnej. Wybudowano
nowe więzienie przeznaczone specjalnie dla Ulrike Meinhof, Andreasa Baadera i
pozostałych członków bandy Baader-Meinhof. Zaprojektowano je jako
najlepiej zabezpieczony zakład penitencjarny w historii. Jest w nim nawet miejsce na
stuprocentowo bezpieczną - mimo że zaimprowizowaną - salę rozpraw, w
której anarchistyczni terroryści sądzeni będą przez zachodnioniemiecki
wymiar sprawiedliwości. Żadne miasto niemieckie nie czuło się wystarczająco
bezpieczne, by gościć to więzienie, z obawy przed tłumami demonstrantów
i pomysłowością mistrzów ucieczek. Zdecydowano się w końcu na
Badenię-Wirtembergię. Na budowę nowego pałacu ładu i porządku w polu niedaleko
północnych przedmieść Stuttgartu wyasygnowano około 12 milionów marek
zachodnioniemieckich. Niedawno wyschłe betonowe ściany siedmio-piętrowego
budynku będą z pewnością wspaniałym więzieniem. Obawiam się, że żadnej
Theroigne nie uda się ich zburzyć, ani żadnej Ulrike nie uda się
wydostać na zewnątrz.
Zakończono instalację niezwykle kosztownego, elektronicznego systemu
alarmowego, jednak już widać, że cała operacja może zakończyć się
wybudowaniem wielkiego i groteskowego porcelanowego słonia. W obecnej chwili
dwudziestu jeden schwytanych terrorystów z grupy Baader-Meinhof kończy swój
długi strajk głodowy, mimo że niedawno grozili, że urządzą dodatkowo strajk
„pragnieniowy". Jeden umarł już w swojej celi i zaraz następnego dnia
przewodniczący sądu Berlina Zachodniego został w odwecie zamordowany. Kilku
innych więźniów również zbliża się do końca. Andreas Baader ponuro
przewidywał: „Niektórzy z nas nie wyjdą z tego żywi". Ulrike Meinhof
zawsze miała bardziej romantyczne usposobienie. Tę samą treść ujęła w
słowa bardziej poetyckie: „Ten, kto nie stawia oporu - umiera; ten, kto nie
umiera -jest grzebany żywcem". Jeden z funkcjonariuszy więziennych wspomniał
stare hitlerowskie chwyty i powiedział: „Może się pan nie martwić. Nie
damy im męczenników w rodzaju Horsta Wessela". Jego współpracownik
zapewnił mnie, że jak przystało na praktycznych Niemców władze więzienne
urządziły „aneks" -„specjalnie dla grupy Baader-Meinhof" - w
Stuttgart-Stammheim, który ma się stać najnowocześniejszym i najbardziej
przyszłościowym warsztatem pracy dla więźniów, jaki kiedykolwiek wybudowano. Może
się to jeszcze okazać najbardziej niekwestionowanym wkładem grupy
Baader-Meinhof na rzecz postępu społecznego.
Mimo jednak całego filantropijnego idealizmu członków bandy, ewentualna
praca w więzieniu jest ich najmniejszym zmartwieniem. Ich ekstremizm wyraża
się zarówno w abstrakcyjnej ideologii, jak i w temperamencie. Przyjęli
postawę „wszystko albo nic" -wolność albo śmierć. Ich strajki głodowe
nie były weekendowym trickiem, a sprawą śmiertelnie poważną i jeśli w tej
chwili członkowie bandy zeszli ze ścieżki samounicestwienia, to tylko po
to, by chwycić się nowej nadziei. Będą utrzymywać kondycję i czekać,
tak jak przedtem ich pięciu towarzyszy, którzy odlecieli niedawno samolotem
Lufthansy do Jemenu Południowego i zostali wymienieni za porwanego polityka
berlińskiego Petera Lorenza. Perspektywa wolności nęci.
Dramat zaczyna przybierać formę suspensu, w którym bohaterowie ostatkiem
siły trzymają się skały nad przepaścią. Czy „rdzeń" grupy, czyli
czterej główni przywódcy, których proces ma się niedługo rozpocząć w
Stuttgarcie, zdoła wykonać jakiś numer, zanim nie wpadną w szpony procedury
prawnej? Cała czwórka okazała się sprytna, pomysłowa i wierząca taką
wiarą, która często czyni cuda. Wszyscy siedzą w więzieniu od nieomal
trzech lat, oczekując aż prokurator generalny Niemiec przygotuje pełny akt
oskarżenia, w którym znajdą się zarzuty morderstw, porwań, napadów na
banki i fałszerstw.
Ulrike Meinhof ma 41 lat. Jest córką dwojga historyków sztuki, którzy
odumarli ją we wczesnym dzieciństwie. Znalazła się pod opieką przybranej
matki - idealistycznego pracownika naukowego, która poprowadziła ją
liberalno-lewicowymi ścieżkami. Ta uzdolniona dziennikarka, kochająca matka i
pełna werwy gwiazda niemieckich radykalnych salonów zmieniła się w
bezwzględnego partyzanta miejskiego w sposób, który nie poddaje się analizom
policyjnych psychologów i politycznych luminarzy. Sporej miarki rewolucyjnego
eliksiru dostarczył jej z pewnością Andreas Baader - 32-letni obecnie syn
historyka - który dosyć szybko odwrócił się od ideałów edukacyjnych ojca
i zaszczepił we wszystkich, którzy się do niego zbliżyli, prometejską
misję ofiary i ognia. Jego idealną rewolucyjną panną młodą" była
34-letnia Gudrun Ensslin, która hamowała jego ognistą wiarę w zdecydowane i
ślepe działanie swoimi instynktami teologicznymi, odziedziczonymi po religijnym
wychowaniu - jej ojciec był protestanckim pastorem. Obrazek wiernej i
zakochanej pary w podziemiu dodawał romantycznego wdzięku nieco bardziej
bezwzględnym zamierzeniom grupy, takim jak zniszczenie niemieckiego kapitalizmu.
Dla części działaczy skrajnej lewicy jej wcześniejszy związek z synem
nazistowskiego pisarza (urodziła mu syna, a on sam popełnił samobójstwo)
wydawał się perwersyjnie pasować do całości. Czwarty członek kwartetu,
który ma być sądzony w Stuttgarcie, to Jan-Carl Raspe -31-letni socjolog, na
którym stopień naukowy wycisnął tak silne piętno, że nawet przez
członków grupy uważany był za „typowego intelektualistę".
I to prawie wszystko, co na temat słynnej czwórki wiadomo policji, prasie
i opinii publicznej. Nie wiadomo, kim naprawdę są i - szczególnie teraz -
w którym momencie ich koleżeńska tolerancja dla frakcji, które zboczyły
z jedynej właściwej drogi postępu (takich jak „Ruch 2 Czerwca"), zmienia
się w nienawiść gorliwców do odstępców rzucających kamienie na
prawdziwą drogę w przyszłość. Bez tej wiedzy Niemcy błądzą
„zdezorientowani po ciemnej równinie wśród okrzyków, z których jedne nawołują do
walki, a drugie do ucieczki".
Przed ponad trzydziestoma członkami bandy Baader-Meinhof rozrzuconymi po
dwunastu najsurowiej strzeżonych więzieniach Niemiec i Berlina Zachodniego
życie więzienne otworzyło nowe możliwości i nowe niebezpieczeństwa.
System łączności, który umożliwił im ciągły kontakt między celami, był
prawdopodobnie najsprytniejszy i najniezwyklejszy w historii współczesnego
więziennictwa. Ulrike Meinhof nie przestała pisać swoich manifestów i
były one regularnie rozpowszechniane między uwięzionymi towarzyszami oraz
docierały do ostatnich ogniw nielegalnej siatki, które pozostały na zewnątrz.
Andreas Baader, wspomagany przez ni mniej ni więcej tylko dwudziestu dwóch
adwokatów (Horst Mahler, który otrzymał wyrok 14 lat, miał ich
dziewiętnastu), nie przestał dostarczać instrukcji, jak zintensyfikować walkę
rewolucyjną, ani wymyślać i wysyłać na zewnątrz sposobów odbicia go z
więzienia. Sporządził co najmniej pięć takich planów.
Więzienna strategia bandy była doskonale skoordynowana. Wiadomo było,
kiedy zacząć strajk głodowy, jak go przeprowadzać, kiedy skończyć i w jaki
sposób wywierać nacisk na towarzyszy, którzy się nie podporządkowali.
Pewien strażnik więzienny opowiadał mi, że jedną z dziewcząt przez kilka
miesięcy regularnie umieszczano na listach osób o zagrożonym zdrowiu -
mimo że nie było to zgodne ze stanem faktycznym - ponieważ bano się ojej
los, jeśli inni dowiedzieliby się, że przerwała strajk bez oficjalnej zgody
„Czerwonej Armii". Kiedy wydano „rozkaz egzekucji" jednego z młodych
towarzyszy - Ulricha Schmiickera, który potajemnie kontaktował się z
policją - niedługo potem jego ciało zostało znalezione w berlińskim Grunewald
porzucone przez aktywistów z „Ruchu 2 Czerwca".2 Sam zaś „rozkaz"
krążył po celach członków bandy Baader-Meinhof.
Wszystko to było możliwe dzięki temu, że członkowie bandy potrafili
sprytnie i błyskawicznie wykorzystywać stosunkowo liberalne niemieckie
przepisy więzienne. Nie ma żadnej wątpliwości, że wielu adwokatów bandy,
wśród których sporo było świeżo upieczonych absolwentów szkół
prawniczych, ludzi o rewolucyjno-marksistowskim światopoglądzie, zupełnie bezprawnie
przemycało dokumenty z cel i do cel więźniów. Przypominali adwokatów
mafii, których też nie należy traktować jako zwykłych wynajętych
obrońców, ale jak członków Rodziny. Wobec trzech adwokatów wysunięto oficjalne
zarzuty. Niespodziewane kontrole przeprowadzane przez policję w celach
odkrywały sterty papierów, planów ucieczek, zleceń przeprowadzenia dochodzeń w
konkretnych sprawach, rozkazów politycznych (m.in. listy polityków
bońskich, którzy mieli stać się następnymi ofiarami bandy) i ulotek
propagandowych. Nawet Lenin, Stalin i Trocki nie cieszyli się taką „taktyczną
wolnością", gdy na Syberii pisali swoje broszury i wymyślali rok 1905 i 1917.
Oczywiście członkowie grupy twierdzili, że stali się przedmiotem
Isolationsfolter, czyli tortury zamknięcia i samotności. Słowo to stało się
później narodowym hasłem protestującej lewicy. Niemieckie władze policyjne,
chcąc uniknąć więziennych buntów i ucieczek (oraz indoktrynacji
pozostałych więźniów), rozdzieliły i odizolowały członków bandy
Baader-Meinhof. Mimo to mieli oni prawo do codziennych wizyt adwokatów, dostęp do radia
i telewizji, a ponadto kilkoro otrzymało dodatkowe cele, które mogli
przeznaczyć na kolekcje swojej marksistowskiej literatury, gdzie znajdowały się
pełne anarchistyczno-terrorystyczne zbiory takich autorów jak Bakunin,
Marighella i Regis Debray.3
Ich największą siłą była umiejętność wykorzystywania liberalnego
niemieckiego sumienia, które ciągle obciążone jest poczuciem winy. Nawet
trzydzieści lat po rozpadzie Trzeciej Rzeszy zachodnioniemiecka demokracja jest
niezwykle wrażliwa na wszystko, co przypomina hitlerowską przeszłość.
Prawo musi być przestrzegane, a nawet przesadnie przestrzegane w obawie przed
zarzutami o stosowanie metod „gestapowskich". Do niedawna ani rząd, ani
stowarzyszenia adwokatów nie podejmowały żadnej akcji przeciwko samowoli
obrońców grupy. Nieśmiała propozycja Bonn, by przy każdym spotkaniu
więźnia z adwokatem obecny był przedstawiciel sądu, została odrzucona. Nie
wydano również konkretnych zaleceń lekarzom zajmującym się dziesiątkami
więźniów politycznych prowadzących strajk głodowy. Chodzi szczególnie o
tych najbardziej opornych, których trzeba obezwładnić, a czasami związać,
żeby można ich było nakarmić siłą. Jak wiadomo - „życie jest
święte". Czasami lekarze mają ochotę zrezygnować i pozwolić im umrzeć,
jeżeli takie jest ich życzenie - „samobójstwo jest również wolnością".
Na praktyce lekarskiej i prawnej dzisiejszych Niemiec ciąży podwójne
przekleństwo. W niektórych sytuacjach lekarze i prawnicy będą wyklinani,
jeśli pozwolą umrzeć więźniowi, lecz również, jeśli na siłę utrzymają
go przy życiu. Niech tylko ktoś umrze (Roy Jenkins, minister spraw
wewnętrznych Wielkiej Brytanii, nie miał żadnych problemów z wprowadzeniem w
życie anglosaskiej doktryny, że więźniowie IRA mają całkowite prawo do
zagłodzenia się na śmierć), a niemieccy lekarze natychmiast zostaną
oskarżeni o brak poszanowania prawa do życia, co przypomni nam procesy
norymberskie. Zmusić ich do przeżycia - widziałem, do jak brutalnych metod muszą
uciekać się lekarze i pielęgniarze więzienni, aby nakarmić więźnia, który
stawia opór - a natychmiast podniosą się głosy, że niemieccy lekarze
traktują więźniów jak bydło. Spróbuj zamknąć pewne furtki prawne,
które umożliwiają sprytnym terrorystom jawne planowanie zamachu bombowego albo
politycznego morderstwa, a natychmiast zostaniesz zakrzyczany, że sprzyjasz
odrodzeniu faszyzmu.
Nawet próba wprowadzenia anglo-amerykańskiej praktyki immunitetu albo
prawa łaski wobec „koronnych świadków", którzy zgodzili się na
współpracę, nie została zrealizowana. Wpływowy socjalistyczny minister
sprawiedliwości Diether Posser próbował przekonywać, że należy stosować te zasady
w sytuacjach, w których nie ma innego sposobu zebrania odpowiedniej ilości
dowodów. Jego propozycja spotkała się z pełnymi przerażenia sprzeciwami
wobec „nikczemnych i nielegalnych umów i kompromisów", które
podważyłyby rządy prawa w całym kraju.
A jednak, mimo zwycięstw bandy Baader-Meinhof za murami więzienia, życie
rewolucyjne w takich warunkach nie toczy się bez pewnych duchowych
trudności. Zetknąłem się z jednym z niszczycielskich dokumentów, sporządzonych
przez teoretyków rewolucji pozostających na wolności, w którym „Frakcja
Czerwonej Armii" poddana została bezwzględnej krytyce ideologicznej. Kopie
dokumentu znaleziono w wielu celach. Nikt tak dobrze nie rozumie ortodoksji
jak heretyk, nikt nie obezwładni maoisty tak skutecznie jak trockista.
Wątpię, by Baader albo Meinhof potrafili poradzić sobie z ciężkimi
marksistowskimi zarzutami, które wobec nich wytoczono. Dlaczego nazywali się
„więźniami politycznymi", skoro wszyscy więźniowie w okresie upadku kapitalizmu
(od kieszonkowców do gwałcicieli) są wytworem systemu politycznego?
Dlaczego wszyscy ci przedstawiciele klasy średniej otoczyli się dumnie elitarną
grupą adwokatów, podczas gdy tylu biednych więźniów pozbawionych jest
praktycznie pomocy prawnej? Jak mogli być tak aroganccy i ośmielić się
nawoływać do strajków głodowych wszystkich skazanych, skoro większość z
nich stanowili więźniowie z krótkimi wyrokami, którzy nie mieli ochoty
ryzykować utraty zdrowia? Członkowie grupy Baader-Meinhof byli winni rozłamu w
taktyce walki, odchylenia elitystycznego, głoszenia śmiesznych,
burżuazyjnych iluzji i infantylnych wizji.
Widziałem również odpowiedź, którą Gudrun Ensslin skierowała do
skrajnej lewicy w desperackiej próbie obrony rewolucyjnego posłannictwa bandy
Baader-Meinhof. Ensslin jest wykształconą córką znanego teologa
protestanckiego. Jeśli jednak kiedykolwiek posiadała intelektualne zdolności do
zmierzenia się z problemami ideologicznymi, to w tym żałosnym dokumencie trudno
odnaleźć jakiekolwiek ich ślady. Jest on jeszcze jednym „okólnikiem",
odnalezionym po policyjnym nalocie. Stanowi mieszaninę banalnych haseł,
histerycznych argumentów („dlaczego nie potraficie zrozumieć, że to my mamy
rację, a nie wy?") i dowodów zwykłego wyczerpania umysłowego. Łatwo
uwierzyć, że -mimo iż więźniowie nie są „całkowicie odizolowani" i na
pewno nie są torturowani - pobyt w więzieniu może przynieść katastrofalne
skutki.4
Kiedy Horst Mahler nie skorzystał z możliwości wyjścia na wolność i
odmówił zgody na udział w wymianie za Petera Lorenza, zafundował opinii
publicznej kilka wyświechtanych i abstrakcyjnych leninowskich haseł o tym, że
nie wolno uciekać z pola walki klas i należy do końca pozostać
„wiernym Rewolucji". Prawdziwym powodem jego odmowy mógł być jednak równie
dobrze strach przed starymi towarzyszami, którzy na jego znane przejście do
herezji maoistycznych mogliby zareagować rozkazem „politycznej egzekucji".
Pozbyli się zwykłej ludzkiej wrażliwości w stopniu przerażającym.
Można się tylko wstrząsnąć na myśl o powrocie do hitlerowskiej retoryki w
wykonaniu Baader-Meinhof, gdy Meinhof domaga się „koncentracji (sic!)
wszystkich więźniów", a Holger Meins w krótkim manifeście powtarza ulubione
słowo Hitlera - Kampf- dwanaście razy. Na listach ich wrogów, którzy mają
zostać zlikwidowani, słowem-kluczem jest Total-Losung, czyli „totalne
rozwiązanie", co nie pozostaje bez związku z hitlerowskim Endlosung
-„ostatecznym rozwiązaniem" zastosowanym w Oświęcimiu. Skrajne sytuacje
wywołują skrajne postawy, dlatego jeden z dokumentów bandy Baader-Meinhof bije na
głowę nawet slogan George'a Orwella z „Roku 1984". Nawołuje się w nim do
„24 godzin nienawiści każdego dnia". Można zacząć podejrzewać, że w
pseudonimach, które przybrali w celu utajnienia swojego podziemnego systemu
komunikacji, tkwi jakieś głębsze i być może podświadome znaczenie.
Pseudonim Meinhof brzmi Therese, co prawdopodobnie jest religijnym wspomnieniem
jej starego przywiązania do katolicyzmu, zwłaszcza w chwili, gdy
przygotowuje się do męczeństwa. Andreas Baader znany jest jako Ahab. Z pewnością
Melville zrozumiałby jego samounicestwiającą obsesję zemsty wobec
nienawistnego monstrum.
Jeden z przywódców bandy Baader-Meinhof doprowadził się już do
własnego końca (lewica twierdzi, że zaniedbali go lekarze, zabili
współwięźniowie lub wykończył System). 33-letni Holger Meins, były student Akademii
Filmowej w Berlinie, został aresztowany we Frankfurcie podczas strzelaniny 1
czerwca 1972. Razem z nim aresztowano Andreasa Baadera, który był lekko
ranny. Kiedy policja wyciągnęła Meinsa z kryjówki, zaczął wydawać
przeraźliwe piski i wrzaski. „Osiem jęków Meinsa" stało się później
dramatycznym punktem dorocznego telewizyjnego przeglądu wydarzeń. Po zawyciu szybko
poddał się policji. W więzieniu podjął strajk głodowy, który po
dwóch miesiącach - mimo karmienia siłą -uczynił z niego żywego trupa o wadze
40 kilo. W sobotnie popołudnie 9 listopada 1974 roku nagle zmarł. Na jego
pogrzebie Rudi Dutschke - berliński przywódca studentów, którego rany
głowy otrzymane podczas zamachu na jego życie w 1968 roku najwyraźniej
zagoiły się - krzyczał: „Będziemy walczyć dalej, Holger!" Po pogrzebie
Dutschke powrócił do swojego pisania w Danii. Pozostała część lewicy była
bardziej powściągliwa, a nawet skwapliwie obojętna, szczególnie po
brutalnym zamordowaniu nazajutrz po śmierci Meinsa przewodniczącego sądu Berlina
Zachodniego, Giinthera von Drenkmanna.5 Wśród ogólnego oburzenia
społeczeństwa stracono szansę na pisanie heroicznej legendy o ofierze męczennika
Meinsa, bez której żadna mitologia rewolucyjna nie jest w stanie się
rozwinąć.
Więźniowie z bandy Baader-Meinhof cierpieli dalej nie przerywając strajku
głodowego, ale nawet na własnym podwórku nie wyhodowali męczennika.
Kiedy niektóre więźniarki z tzw. „Frakcji Czerwonej Armii" zostały
przeniesione z cel do berlińskiego szpitala więziennego, dwanaście więźniarek
kryminalnych rozpoczęło swój własny strajk głodowy. Jak mieli zareagować
leninowcy z bandy Baader-Meinhof na stary bolszewicki podstęp, polegający
na odwróceniu luf w przeciwną stronę? Przecież inni również mieli prawo
protestować, wysuwać żądania, naciskać na administrację więzienną. I
rzeczywiście - więźniarki domagały się zabrania politycznych.
Narzekały, że życie na oddziale stało się nieznośne, ponieważ terrorystki
narzucają swoją wolę przy wyborze programów telewizyjnych i uparcie agitują,
prowadząc dyskusje propagandowe niekiedy przez całą noc. Protestujące,
twierdziły, że inne więźniarki otrzymywały łapówki za wspieranie
więziennych akcji bandy Baader-Meinhof. Więźniarki postanowiły się ich pozbyć.
Po dwóch tygodniach strajku głodowego udało im się przekonać władze
więzienne Berlina Zachodniego, by usunięto polityczne bojowniczki i osadzono
je z powrotem we własnych celach. Z tym wiązały się oczywiście specjalne
przywileje i drobiazgowa opieka lekarska dla członkiń bandy, co z kolei
odbierało im coraz więcej przyjaciół i sympatyków. Rozmawiałem z pewną
dyrektorką więzienia, która przypadkiem była dawną towarzyszką Ulrike
Meinhof z lat sześćdziesiątych. Nie mogła opanować wściekłości i
oburzenia.
- Z tak zwanych „przyjaciół ludu" zmienili się we wrogów ludzi -
powiedziała. - Chcieli pomagać, a teraz tylko wyrządzają innym krzywdę.
Kochali ludzkość jako pojęcie abstrakcyjne, w rzeczywistości nie zależało im
na dobru żadnego konkretnego człowieka. Nie jestem w stanie zdobyć
dodatkowego telewizora dla moich małoletnich skazanych, bo wszystkie telewizory
pozabierali pni. Nie mogę wezwać lekarza do nagłego przypadku, bo całą
opiekę medyczną zmonopolizowali oni. Jak. ma się takich przyjaciół
pokrzywdzonych i uciskanych, to nie potrzeba wyzyskiwaczy.
Kiedyś zapytano mnie w programie telewizji zachodnioniemieckiej, czy - moim
zdaniem - „komunistyczne złoto", czyli tajne fundusze otrzymywane z NRD,
od radzieckich służb specjalnych itd., odegrało jakąś znaczącą rolę w
rozwoju niemieckiej Nowej Lewicy w latach sześćdziesiątych. Próbowałem
potraktować sprawę zdawkowo. Są ludzie, którzy myślą, że za każdym
przejawem zorganizowanego radykalizmu stoi ktoś, kto porusza sznurkami (por.
próżne wysiłki FBI i CIA, by odnaleźć kubańskie, chińskie albo
algierskie źródła funduszy SDS [Students for Democratic Society], Czarnych Panter
i innych tego typu ugrupowań amerykańskich). Czasami jednak okazuje się to
prawdą, a niekiedy nawet czynnikiem decydującym. Współcześni historycy
udowodnili, że Lenin otrzymywał miliony z tajnego funduszu politycznego
Kaisera i że miliony te pomogły sfinansować publikacje bolszewickie, które w
latach 1917-18 ukazywały się aż w nadmiarze. Wiemy również, że w epoce
zimnej wojny CIA nieoficjalnie wspierała wiele działań w Europie
Zachodniej, które pomogły ustabilizować powojenny Zachód oraz
„destabilizowały" próby przegrupowania komunistów i neomarksistowskiej lewicy po 1945
roku.6
W narodzeniu się silnej niemieckiej Nowej Lewicy w latach
sześćdziesiątych centralną rolę odegrało pismo Konkret znakomicie redagowane przez
Klausa Rainera Róhla. Jego metody propagandowe były niezwykle pomysłowe, a styl
edytorski nowoczesny i śmiały. Róhl wolał styl Playboya od stylu Prawdy
i skupiał wokół swojego pisma szeroki front agitatorów, studentów,
anarchistów, poetów, terrorystów, porno-polityków i rozczarowanych
intelektualistów, tęskniących za nową ojczyzną Utopii. Konkret był
najprawdopodobniej najistotniejszym pojedynczym czynnikiem takich zwycięstw niemieckich
|