Propagował nowe metody wychowawcze. Za
IV. MAŁA CZYTANKA WIERSZY DLA DZIECI JULIANA TUWIMAZosia SamosiaJest taka Zosia, Kiedy mogę sama, sama! Nazwano ją Zosia-Samosia, − Toś ty taka mądra dama? Bo wszystko „Sama! Sama! Sama!“ A kto głupi jest! Ważna mi dama! − Ja sama Wszystko sama lepiej wie, wszystko sama robić chce, Dla niej szkoła, książka, mama nic nie znaczą - wszystko sama! Zjadła wszystkie rozumy, Więc co jej po rozumie? Uczyć się nie chce − bo po co, Gdy sama wszystko umie? A jak zapytać Zosi: − Ile jest dwa i dwa? − Osiem! − A kto był Kopernik? − Król! − A co nam Śląsk daje? − Sól! − A gdzie leży Kraków? - Nad Wartą! − A uczyć się warto? − Nie warto! Bo ja sama wszystko wiem i śniadanie sama zjem, I samochód sama zrobię I z wszystkim poradzę sobie! Kto by się tam uczył, pytał, Dowiadywał się i czytał, Kto by sobie głowę łamał, Słówka i słufka Dziś po dyktandzie w szkole Wrócił Jerzy do domu markotny. Ziewał, ziewał − i zdrzemnął się przy stole, Bo i dzień był jakiś senny i słotny. I przyszły do Jerzyka trzy słówka: „Brzózka“, „Jabłko“, „Główka“ I powiedziały: − Jestem Brzózka, nie „bżuska“ − Jestem Jabłko, nie „japko“ − Jestem Główka, nie „głufka“. Jak można tak znieważać urodę naszą i ród? Trzeba się uczyć! Uważać! Na pewno opłaci się trud. Nie pomogą tu żadne wykręty, wymówki. I rzuciły mu na stół swoje wizytówki, Żeby wiedział, z kim ma do czynienia, I wyzbył się takich zwyczajów prostackich: Jabłko z Jabłońskich, Brzózka z Brzozowskich, Główka z Głowackich. − A gdy i nadal będziesz sadził błąd po błędzie, To zrobimy z Jerzego − Jeżego, Złego jeża kolczastego; I co? Przyjemnie ci będzie? Wystąpiły na Jerzego siódme poty! Obudził się − i do roboty! Wystąpiły na Jerzego siódme poty! Obudził się − i do roboty! Figielek Raz się komar z komarem przekomarzać zaczął Mówiąc, że widział raki, co się winkiem raczą. Cietrzew się zacietrzewił słysząc takie słowa, Sęp zasępił się strasznie, osowiała sowa, Kura dała drapaka, że aż się kurzyło, Zając zajęczał smętnie, kurczę się skurczyło. Kozioł fiknął koziołka, słoń się cały słaniał, Baran się rozindyczył, a indyk zbaraniał. Cuda i dziwy Spadł kiedyś w lipcu Śnieżek niebieski, Szczekały ptaszki, Ćwierkały pieski. Fruwały krówki Nad modrą łąką, Śpiewało z nieba Zielone słonko. Gniazdka na kwiatach Wiły motylki. Trwało to wszystko Może dwie chwilki. A zobaczyłem Ten świat uruczy, Gdy miałem właśnie Przymknięte oczy. Gdym je otworzył, Wszystko się skryło I znów na świecie Jak przedtem było. Wszystko się pięknie Dzieje i toczy... Lecz odtąd − często Przymykam oczy. Dyzio marzyciel Położył się Dyzio na łące, Przygląda się niebu błękitnemu I marzy: „Jaka szkoda, że te obłoczki płynące Nie są z waniliowego kremu... A te różowe -
Czapką kwiat nakrywał, kiedy deszczyk rosił, Liczył dziury w płocie, drwa do lasu nosił. Zimą domek z lodu zbudował przed chatą: „Będę miał − powiada − mieszkanie na lato“. Gdy go słońce piekło, to na słońce dmuchał, A za topór chwytał, gdy go gryzła mucha. A tatusia pytał, czy mu księżyc kupi... Taki był ten Gabryś. A jaki? No, głupi. Kotek Miauczy kotek: miau! − Coś ty, kotku, miał? − Miałem ja miseczkę mleczka, Teraz pusta już miseczka, A jeszcze bym chciał. Wzdycha kotek: o! − Co ci, kotku, co? − Śniła mi się wielka rzeka, Wielka rzeka pełna mleka Aż po samo dno. Pisnął kotek: piii... − Pij, koteczku, pij! ...Skulił ogon, zmrużył ślipie, Śpi − i we śnie mleczko chlipie, Bo znów mu się śni. Lokomotywa Stoi na stacji lokomotywa, Ciężka, ogromna i pot z niej spływa: Tłusta oliwa. Stoi i sapie, dyszy i dmucha, Żar z rozgrzanego jej brzucha bucha: Uch − jak gorąco! Puff − jak gorąco! Uff − jak gorąco! Wagony do niej podoczepiali Wielkie i ciężkie, z żelaza, stali, I pełno ludzi w każdym wagonie, A w jednym krowy, a w drugim konie, A w trzecim siedzą same grubasy, Siedzą i jedzą tłuste kiełbasy, A czwarty wagon pełen bananów, A w piątym stoi sześć fortepianów, W szóstym armata - o! jaka wielka! Pod każdym kołem żelazna belka! W siódmym dębowe stoły i szafy, W ósmym słoń, niedźwiedź i dwie żyrafy, W dziewiątym - same tuczone świnie, W dziesiątym - kufry, paki i skrzynie, A tych wagonów jest ze czterdzieści, Sam nie wiem, co się w nich jeszcze mieści. Lecz choćby przyszło tysiąc atletów I każdy zjadłby tysiąc kotletów, I każdy nie wiem jak się wytężał, To nie udźwigną, taki to ciężar. Nagle - gwizd! Nagle - świst! Para - buch! Koła - w ruch! Najpierw − powoli − jak żółw − ociężale, Ruszyła − maszyna − po szynach − ospale, Szarpnęła wagony i ciągnie z mozołem, I kręci się, kręci się koło za kołem, I biegu przyspiesza, i gna coraz prędzej, I dudni, i stuka, łomoce i pędzi, A dokąd? A dokąd? A dokąd? Na wprost! Po torze, po torze, po torze, przez most, Przez góry, przez tunel, przez pola, przez las, I spieszy się, spieszy, by zdążyć na czas, Do taktu turkoce i puka, i stuka to: Tak to to, tak to to , tak to to, tak to to. Gładko tak, lekko tak toczy się w dal, Jak gdyby to była piłeczka, nie stal, Nie ciężka maszyna, zziajana, zdyszana, Lecz fraszka, igraszka, zabawka blaszana. A skądże to, jakże to, czemu tak gna? A co to to, co to to, kto to tak pcha, Że pędzi, że wali, że bucha buch, buch? To para gorąca wprawiła to w ruch, To para, co z kotła rurami do tłoków, A tłoki ruszają z dwóch boków I gnają, i pchają, i pociąg się toczy, Bo para te tłoki wciąż tłoczy i tłoczy, I koła turkocą, i puka, i stuka to: Tak to to, tak to to, tak to to, tak to to!... Słoń trąbalski Był sobie słoń wielki − jak słoń. Zwał się ten słoń Tomasz Trąbalski. Wszystko, co miał, było jak słoń! Lecz straszny był Zapominalski. Sloniową miał głowę i nogi słoniowe, I kły z prawdziwej kości słoniowej, I trąbę, którą wspaniale kręcił, Wszystko słoniowe - oprócz pamięci. Zaprosił kolegów słoni na karty Na wpół do czwartej. Przychodzą − ryczą: „Dzień dobry, kolego!“ Nikt nie odpowiada, Nie ma Trąbalskiego. Zapomniał! Wyszedł! Miał przyjść do państwa Krokodylów Na filiżankę wody z Nilu: Zapomniał! Nie przyszedł! Ma on chłopczyka i dziewczynkę, Miłego słonika i śliczną słoninkę. Bardzo kocha te swoje słonięta, Ale ich imion nie pamięta. Synek nazywa się Biały Ząbek, A ojciec woła: „Trąbek! Bombek!“ Córeczce na imię po prostu Kachna, A ojciec woła: „Grubachna! Wielgachna!“ Nawet gdy własne imię wymawia, Gdy się na przykład komuś przedstawia, Często się myli Tomasz Trąbalski I mówi: „Jestem Tobiasz Bimbalski“. Żonę ma taką − jakby sześć żon miał! (Imię jej: Bania, ale zapomniał),
Więc zaraz poszedł − do adwokata. Potem do szewca i rejenta. I wszędzie mówi, że nie pamięta! „Dobrze wiedziałem, lecz zapomniałem, Może kto z panów wie czego chciałem?“ Błąka się, krąży, jest coraz później, Aż do kowala trafił, do kuźni. Ten chciał go podkuć, więc oprzytomniał, Przypomniał sobie to co zapomniał! Kowal go zbadał, miechem podmuchał, Zajrzał do gardła, zajrzał do ucha, Potem opukał młotem kowalskim I mówi: „Wiem już, panie Trąbalski! Co dzień na głowę wody kubełek oraz na trąbie zrobić supełek“. I chlust go wodą! Sekundę trwało I w supeł związał trąbę wspaniałą! Pędem poleciał Tomasz do domu. Żona w krzyk: „Co to?!“ − „Nie mów nikomu! To dla pamięci!“ − „O czym?“ – „No ... chciałem...!“ − „Co chciałeś?“ − „Nie wiem! Już zapomniałem!“ Skakanka „Żeby kózka nie skakała, Toby nóżki nie złamała“. Prawda! Ale gdyby nie skakała, Toby smutne życie miała. Prawda? Bo figlować − bardzo miło, A bez tego − toby było Nudno... Chociaż teraz musi płakać, Potem będzie znowu skakać! Trudno! Więc gdy cię dorośli straszą, Że tak będzie, jak z tą naszą Kozą, Najpierw grzecznie ich wysłuchaj, Potem powiedz im do ucha Prozą: „A ja znam może dwadzieścia innych kózek, co od rana do wieczora skakały i zdrowe są, i wesołe, i nic im się nie stało, i dalej skaczą! Grunt, żeby się nie bać! Tak skakać, żeby się nic nie stało! Bo inaczej, co by za życie było? Prawda?“ I skacz, ile ci się podoba. Niech dorośli zobaczą, jak się to robi! Pobieranie 367.96 Kb. |