Jacek Dytkowski
Strona społeczna obywatelskiego projektu ustawy, który miał umożliwić potomkom zesłańców na Syberię powrót do Ojczyzny, zaczyna się niecierpliwić wstrzymaniem prac legislacyjnych. Minęły już dwa miesiące od pierwszego czytania w Sejmie, a posłowie nadal nie wiedzą, kiedy zostanie powołana podkomisja, która przyspieszy procedowanie.
- W dalszym ciągu nie wiadomo, kiedy zostanie powołana podkomisja. Zwracamy się co pewien czas w tej sprawie jako komisja, ale otrzymujemy ciągle informacje, że nastąpi to w późniejszym terminie - mówi poseł Jan Dziedziczak (PiS) z sejmowej Komisji Łączności z Polakami za Granicą. Parlamentarzysta w ubiegłej kadencji Sejmu pracował w podkomisji nadzwyczajnej do rozpatrzenia obywatelskiego projektu ustawy o powrocie do Rzeczypospolitej Polskiej osób pochodzenia polskiego deportowanych i zesłanych przez władze Związku Sowieckiego. Dziedziczak zaznacza, że w celu ukonstytuowania się nowego takiego organu powinny zebrać się trzy komisje: Administracji i Spraw Wewnętrznych (ASW), Łączności z Polakami za Granicą oraz Samorządu Terytorialnego i Polityki Regionalnej.
Wyznaczenie terminu ich spotkania spoczywa m.in. na Marku Biernackim (PO), szefie Komisji Administracji i Spraw Wewnętrznych. Poseł Jerzy Polaczek (PiS), wiceszef komisji, twierdzi natomiast, że powołanie podkomisji nastąpi prawdopodobnie na następnym posiedzeniu Sejmu, pod koniec marca.
Obywatelski projekt ustawy o powrocie do Rzeczypospolitej Polskiej osób pochodzenia polskiego deportowanych i zesłanych przez władze Związku Sowieckiego nie ma szczęścia. W ubiegłej kadencji Sejmu został negatywnie zaopiniowany przez ówczesne Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji. Co więcej, zgłoszono wtedy "konkurencyjny" senacki projekt nowelizacji ustawy o repatriacji z 2000 roku. Dokument powielał błędne podejście do tego problemu, polegające na obarczaniu samorządów organizacją powrotów naszych rodaków. Tymczasem, jak wskazuje dr Robert Wyszyński reprezentujący Stowarzyszenie "Wspólnota Polska" i Związek Repatriantów Rzeczypospolitej Polskiej, czyli stronę społeczną inicjatywy legislacyjnej, projekt obywatelski zakłada, że tylko władze centralne państwa mogą skutecznie przeprowadzić repatriację. W ubiegłej kadencji Sejmu nie udało się jednak uchwalić tych nowych rozwiązań prawnych z powodu m.in. przeciągających się prac w podkomisji.
Czy czeka nas powtórka tej ścieżki działań? Takiego scenariusza obawia się strona społeczna. Wyszyński wskazuje na zaskakującą politykę informacyjną, która opiera się na błędnym założeniu, że powrót polskich zesłańców i ich potomków na Wschodzie dotyczy głównie rozładowania kolejki z Bazy Rodak, czyli listy zarejestrowanych osób chętnych do repatriacji. - W kolejce czeka 2700 naszych rodaków z Kazachstanu. Problem w tym, że powstała ona w wyniku niedziałającej ustawy o repatriacji z 2000 r., za której realizację odpowiedzialne jest Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Osoby z Bazy Rodak czekają na zaproszenia do gmin w celu osiedlenia, ale takich nie otrzymują, ponieważ te ostatnie nie dysponują niezbędnymi do tego środami finansowymi. A co z dziesiątkami tysięcy zesłańców i ich potomków, którzy chcieliby wrócić do Polski? - pyta dr Wyszyński. Według niego, prowadzona jest obecnie pewna akcja dezinformacji, której celem jest przeprowadzenie w efekcie malutkiej repatriacji tych niewielu ponad 2 tys. osób. - Takie rozwiązanie może być wprawdzie korzystne PR-owsko, ale nie załatwia sprawy, ponieważ oprócz tej kolejki chętnych do powrotu jest jeszcze - jak szacujemy - kilkanaście tysięcy Polaków - podkreśla.
Aleksandra Ślusarek, reprezentująca SWP i ZRRP, czyli stronę społeczną obywatelskiego projektu ustawy, potwierdza, że nic się obecnie nie dzieje w kierunku jej uchwalenia. - Nie wybrano podkomisji, więc na razie czekamy z niepokojem, a czas leci. Tymczasem sytuacja w Kazachstanie jest bardzo trudna. Pojawiają się tam rozruchy na tle religijnym. Tamtejsi Polacy są bardzo zaniepokojeni i wciąż nie mają dokąd wracać - zaznacza Ślusarek. Zwraca uwagę, że pojawiająca się m.in. w mediach opinia o "rozładowaniu kolejki z Bazy Rodak" jest ogromnym nieporozumieniem. - Mówimy o 2,7 tys. tych, którzy mieli szansę dojechać do Ambasady RP w Astanie i się zarejestrować. Natomiast na powrót czeka od 10 do 15 tys. osób. 2,7 tys. to liczba wygodna dla MSW, z którą my absolutnie się nie zgadzamy. Są bowiem ludzie, którzy nie mają pieniędzy, żeby przejechać setki kilometrów, aby dostać się do ambasady i złożyć dokumenty - konkluduje Ślusarek.
„NASZ DZIENNIK” Czwartek, 15 marca 2012, Nr 63 (4298)
|